„Oko opatrzności” – symbol apteki – drewniana rzeźba umieszczona była centralnie na szafie aptecznej na wprost wejścia. Taki sam symbol znajduje się na elewacji aptecznej nad piętrem kamienicy i jest widoczny po dziś dzień.

Poniższy tekst napisałam dla Rocznika Historycznego Dynoviana (nr 4 z 2018r). Publikacja na stronie za zgodą Redaktora Naczelnego, Pana Józefa Stolarczyka

Maria Baraniecka-Witkowska, córka Kazimierza

Zapewne tylko najstarsi mieszkańcy Dynowa pamiętają, że w secesyjnej kamienicy przy Rynku, kamienicy dziś już bardzo nadwerężonej czasem, mieściła się przez ponad 100 lat jedyna dynowska apteka. Obsługiwała ona nie tylko mieszkańców miasta, ale i okoliczne wsie, niekiedy bardzo odległe. Była to więc poważna i bardzo potrzebna instytucja.
Apteka istniała w mieście od pierwszej połowy XIX wieku stale w rękach tej samej rodziny. U Baranieckich zawód aptekarza przechodził, czasami z trudnościami, ale z ojca na syna, aby po 4-tym pokoleniu skończyć na Kazimierzu (1909-1995). Był on tak zrośnięty z tradycją rodzinną, że nigdy najstarszemu synowi (nawet mającemu inne zainteresowania) nawet nie przyszło na myśl, że może obrać inną profesję.
Pierwsze wzmianki o założeniu apteki pochodzą z dnia 16 października 1813 r. istniejącej wtedy jako filia apteki Józefa Szczerbickiego w Sanoku . Jej dzierżawcą lub – tak jak to wtedy nazywano – prowizorem, został aptekarz, Wojciech (Adalbert) Okoński. On to odkupił nieruchomość od Jana Wyszatyckiego, w której to apteka mieściła się i 22 maja 1817 r. oderwał się od ap-teki sanockiej wykupując ją na własność. Cesarz austriacki Franciszek I nadał w tymże roku 1817 aptece prawo dziedziczności .

Dokument austriacki nadający tytuł dziedziczności apteki dynowskiej

Tłumaczenie dokumentu

Stała się ona wówczas, wedle ówczesnego nazewnictwa apteką „realną”.
Okoński podczas swej 32 letniej pracy wybudował na najstarszym cmentarzu dynowskim, istniejącą do dziś, kaplicę grobową,

jako miejsce wiecznego spoczynku swojej rodziny, a zaświadcza o tym kamień wmurowany w jej ścianę.


W 1832 r. do Dynowa przyjechał młody siostrzeniec Wojciecha, Feliks Antoni Baraniecki. Urodzony 9 czerwca 1813 r. w Łysej Górze, parafia Porąbka Uszewska koło Tarnowa, zdolny farmaceuta, a w latach późniejszych – społecznik. Rodzicami Feliksa byli Franciszek i Salomea z Okońskich, siostra Wojciecha. Zapewne była to rodzina urzędnika państwowego, przenoszonego z miejsca na miejsce. Feliks wykupił aptekę Okońskiego w 1845 r. i został jej właścicielem . Jednocześnie został właścicielem domu murowanego pod numerem 25. Rok ten staje się początkiem ponad 100 letniej historii apteki rodziny Baranieckich w Dynowie, apteki o nazwie „Pod Opatrznością”.

Pierwsza apteka dynowska, koniec XIX w.

Rok później, 10 maja, Feliks poślubił 19-letnią Karolinę Papst.

Karolina z Papstów Baraniecka

Jej rodzice, Krystian i Karolina Kampf, pochodzili z Czerniowiec na Bukowinie.
Feliks był człowiekiem zdolnym, rzutkim i przedsiębiorczym. Znakomity farmaceuta większość leków, jak to wtedy było w zwyczaju, wyrabiał sam korzystając m.in. z ziół oraz korzeni leczniczych, uprzednio odpowiednio je hodując a potem susząc. Jego wypróbowane recepty wchodziły w skład farmakopei austriackiej. W aptece wyrabiano też mydła lecznicze, siarkowe, dziegciowe itp. Produkowano też i świece woskowe. W ogrodzie, za apteką, oprócz pasieki był i aparat służący do pomiarów meteorologicznych. Ale miała ona i inną osobliwość meteorologiczną: barometr w postaci domku, w którym znajdowała się figurka zakonnika. Domek był ustawiony na pagórku ułożonym z różnokolorowych kamieni sanowych. W czasie deszczu zakonnik pozostawał w domu, a przy ładnej pogodzie, na specjalnej podpórce podciąganej przez włosień, wypływał z domku pod krzyż, gdzie modlił się z mszału. Aparat wykonali rzemieślnicy dynowscy około roku 1850. Stał on w oknie apteki i w dnie targowe całe tłumy przychodziły popatrzeć.


Przy aptece funkcjonowała poczta razem ze stajnią koni (6 par), ekwipażem i pocztylionami. Jeździła ona na trasie Dynów-Błażowa (na północ) oraz Dynów-Dydnia (na południe). Oprócz samej poczty pocztylion przewoził i podróżnych, którzy po zakończeniu trasy przesiadali się do pociągów do Rzeszowa, Brzozowa czy Sanoka .
Ponadto Feliks założył w aptece Kasę Zaliczkową, czyli bank, gdzie były złożone kapitały ludzi składane na procent oraz na udzielanie pożyczek rolnikom czy kupcom. Feliks prowadził też i ubezpieczenie od pożaru i gradobicia, czyli tzw. asekurację. Na koniec był i radnym miejskim Dynowa.
Z jego małżeństwa z Karoliną przyszło na świat 6 dzieci: Władysław – 1847 (późniejszy major wojsk austriackich); bliźniaczki Wanda – Salomea 1849 (późniejsza Frischmanowa) i Felicja; Helena – 1851 (późniejsza Chodzińska); Stefania-1853 (późniejsza Niewolkiewiczowa) i Maria – 1855 (późniejsza Długoszowa). W dokumentach rodzinnych występuje też syn Artur – 1862,

(późniejszy dr medycyny) aczkolwiek można ostrożnie domniemywać, że było to dziecko adoptowane. W dokumentach tych istnieje wzmianka, że jego prawnym opiekunem był aptekarz z Nozdrzca(?). Artur zmarł w 1905 r. w Flitsch. To miasto leży w dzisiejszej Słowenii i nazywa się Bovec gdzie jest tablica poświęcona Arturowi, jako zasłużonemu tam lekarzowi i społecznikowi .
Niestety Feliksowi, rzutkiemu i aktywnemu na tylu frontach, nie dopisywało zdrowie: cierpiał na nerki i wątrobę. Przy o wiele mniej skutecznych lekach niż dziś, poważna choroba nerek była wyrokiem. Tak więc młoda żona żyła stale w niepewności i lęku. Potwierdzają to zachowane listy do przyjaciółki, Maryni Żywickiej . Jej obawy miały się niestety potwierdzić. W 1857 r. Feliks wracając z kuracji w Karlowych Varach (wówczas Karlsbad) zatrzymawszy się u przyjaciela aptekarza w Prerovie (Morawy) zasłabł i tam też niebawem zmarł. Stało się to nieomal nagle, z dala od najbliższej rodziny, a Feliks miał wtedy tylko 45 lat. Minęło parę dni zanim telegram o śmierci męża dotarł do Karoliny. Musiała dotrzeć do Tarnowa skąd odchodziła kolej na Morawy i dlatego nie zdążyła na pogrzeb, który ostatecznie odbył się w Prerovie bez jej obecności .
Rozpacz młodej 33 letniej kobiety, kobiety obarczonej gromadką nieletnich dzieci i majątkiem, którego nie umiała prowadzić, bez żadnej pomocy rodziny a na doda-tek już chorej na gruźlicę, była ogromna. Upadek zamożnej dotąd rodziny stał się realną katastrofą.
W tej sytuacji jedynym wyjściem było oddanie apteki prowizorowi. Został nim August Frischman,

August Frischman

magister farmacji UJ,

Dyplom Augusta Frischmana ukończenia farmacji na Uniwersytecie Jagiellońskim

a ponadto pochodzący, podobnie jak Karolina, z Bukowiny. August już wcześniej współpracował z Feliksem. Nie był więc dla Karoliny kimś nieznanym ani nieżyczliwym. I jemu to, choć z pewnymi obawami, powierzyła opiekę nad swoimi nieletnimi dziećmi i apteką .
Zmarła 6 lat po odejściu męża, w 1863 r. wykończona gruźlicą i troskami. Miała wówczas 39 lat i żadnej pewności, że ktokolwiek solidnie zajmie się pozostawionymi sierotami. Karolina spoczywa na najstarszym cmentarzu dynowskim naprzeciw kaplicy.

Grobowiec Karoliny Baranieckiej


Kim był człowiek, który w tak zdecydowany sposób zaważył na historii rodziny Baranieckich i z którego nazwiskiem ich apteka była kojarzona wiele lat?
Dziadek Augusta Frischmana, Johann, Niemiec z Banatu w Rumunii (gdzie żyła kolonia imigrantów z Lotaryngii), poddany austriacki, został przysłany na Bukowinę (będącą prowincją cesarstwa austro-węgierskiego od drugiej polowy XVIII wieku), jako urzędnik skarbowy w Czerniowcach. Jego syn Franz,

Franz Frischman

czyli ojciec Augusta był komisarzem starostwa w Zaleszczykach. Być może, że dziadek Johann został przysłany z Wiednia celem zniemczenia ludności polskiej mieszkającej na Bukowinie. Stało się jednak odwrotnie, Franz (urodzony w 1797 r. w Zurin) , ojciec 6 dzieci, i jego żona Marcjanna Fuchs mówili już dobrze po polsku, podobnie jak i po niemiecku, rusku (czyli ukraińsku), oraz rumuńsku. Ich syn August, ur. 11.11.1828 r. w Zaleszczykach , świadomie wybrał polskość, jako kulturę odpowiadającą swojej inteligencji i wartościom wewnętrznym. Ukończywszy gimnazjum w Buczaczu , również Uniwersytet Jagielloński wybrał za swoją Alma Mater, gdzie ukończył farmację . Co więcej: sprzyjał otwarcie uczestnikom powstania styczniowego rozgrywającego się w Królestwie Polskim (1863). Uczestniczył w konspiracyjnych spotkaniach mających na celu wysyłanie powstańcom broni, a do swoich działalności wciągnął i najstarsze córki Feliksa; szyły one dla powstańców koszule, przygotowywały szarpie i opatrunki. Wysyłały im też zebraną odzież i buty. Apteka dynowska stała się ważnym punktem konspiracyjnym pomiędzy ratującymi się ucieczką powstańcami z Królestwa a Polakami z Galicji. Niestety po klęsce powstania, tak życzliwie oceniany później przez Polaków cesarz Franciszek Józef, rozpoczął surowe represje wobec sympatyków insurekcji. August został skazany na półtora roku więzienia w twierdzy Kufstein w Tyrolu. Wróciwszy z mocno nadszarpniętym zdrowiem, zajął się wypełnieniem prośby Karoli-ny. W 1866 r. ożenił się z 17–letnią Wandą (o 21 lat młodszą od siebie),

Akt ślubu Karoliny i Augusta

a będącą z racji swego silnego charakteru uznaną za odpowiedzialną za losy rodzeństwa i schedy po rodzicach. Może połączyła ich dawniejsza wspólna praca konspiracyjna? A może tylko obietnica złożona umierającej Karolinie?
Małżeństwo okazało się bardzo nieszczęśliwe, zupełnie niedobrane, utrudniające obojgu życie wedle swoich zapatrywań. August, jak wielu odreagowujących klęskę powstania, wpadł w wir zabaw (ponoć po takiej traumie jaka była przegrana świętej dla Polaków sprawy to było typowe i powszechne.) Tańce, przyjęcia, kuligi, karty – urządzane po okolicznych dworach i domach miejscowej inteligencji – gruntownie wypełniały mu czas, a młoda żona zaniedbywana podobnie jak i jej rodzeństwo, kobieta zaabsorbowana stale zwiększającą się gromadką własnych dzieci, odpowiedzialna i poważna, ale bez właściwego umysłowego wykształcenia, nie była dla lekkomyślnego, ale i bardzo inteligentnego, a przy okazji zupełnie wolnomyślnego Augusta, ani partnerką ani przyjacielem.
Majątek Feliksa topniał z dnia na dzień. Należy jednak przyznać uczciwie, że August nigdy nie wszedł w prawa właściciela apteki zadowalając się zawsze stanowiskiem prowizora. Żył jak chciał, ale nie okradał rodziny z własności .
Po latach odezwała się choroba nerek, której nabawił się w twierdzy więziennej i była ona na tyle poważna, że 2 listopada zmarł przeżywszy tylko 52 lata. Małżeństwo z Wandą trwało zaledwie, albo aż 14 lat .

Wanda jako młoda wdowa

Augusta pochowano na najstarszym cmentarzu dynowskim w grobie gdzie spoczywało już dwóch jego małych synków zmarłych szybko po urodzeniu: Adolf – 1867 i Aleksander – 1870, (dziś ten mały grobowiec jest pięknie restaurowany przez Towarzystwo Przyjaciół Dynowa, za co rodzina składa serdeczne podziękowania).


August zostawił 5-ro nieletnich dzieci, w tym najmłodszego syna Filipa (ur.1880) mającego 1/2 roku, Stanisława – (ur. 1877) – 3 lata, Henryka (ur. 1876) – 4 lata, Franciszka (ur. 1874)- 6 lat, Zofię (ur. 1872)- 8 lat.
33 – letnia wdowa, Wanda Frischmanowa, postanowiła już więcej nie wychodzić za mąż. Z ogromną energią zajęła się rodziną i jej majątkiem i robiła to do końca swego długiego życia (zmarła w 1939 r. mając 89 lat). Nie myślała o sobie, ale o wszystkich pozostających pod jej opieką. Wszystko było na jej głowie, wszyscy oczekiwali jej decyzji, a ona nie miała jeszcze doświadczenia w pełnieniu naraz tylu ról: siostry, matki, zarządczyni majątku a nade wszystko apteki pozostającej pod cudzym zarządem .
Lata mijały. Rzeczywistość stabilizowała się jako tako. Siostry (Helenę, Stefanię i Marję) po wywianowaniu, zostały wydane za mąż,

Ślub Marji Baranieckiej i Stanisława Długosza, od lewej: młoda para, Wanda Frischmanowa, Felicja Baraniecka, Władysław Baraniecki

Wanda dopilnowała też, aby starszy brat, Władysław, ukończył szkołę wojskową i w tym wojsku awansował, gdzie dosłużył się stopnia kapitana, a na emeryturę przeszedł w stopniu majora. Siostra – bliźniaczka Wandy – Felicja zajmowała dobre stanowiska na pocztach, które prowadziła w okolicach Dynowa i Przemyśla. Felicja, podobnie jak i Władysław nie założyli rodzin. Wszyscy zgodnie przekazali swoje udziały w aptece Wandzie. Stało się to po notarialnym zagwarantowaniu rodzeństwu odpowiednich spłat: Stefania i Helena otrzymały po 1000 zł ryńskich, Felicja i Marja po 2000 zł, a Władysław – 600 złotych) .
Aptekę cały czas prowadzili prowizorzy. Zważywszy, że i sami musieli zarobić, a nie wszyscy byli tak światli w sztuce farmaceutycznej jak Feliks, Wanda marzyła o chwili, gdy aptekę przejmą jej synowie. Najbardziej odpowiednim do tej roli wydawał się Henryk, bardzo zdolny, pracowity, idealnie przeznaczony do roli, którą wyznaczyła mu matka. Niestety w 15 r. życia zachorował na cukrzycę i niebawem zmarł ku ogromnemu żalowi matki i rodziny. Został pochowany w grobowcu ojca (czyli Augusta Frischmana, na starym cmentarzu dynowskim).
Dla matki jedyną nadzieją pozostał Franciszek, nie tak zdolny jak Henryk, ale solidny, pracowity, skromny, ogromnie przywiązany do matki i młodszego rodzeństwa. On to od 15 r. życia praktykował w aptece matki pod kierunkiem Ludwika Giebułtowicza

(przy okazji i swego ojca chrzestnego) i w 1895 r. ukończył farmację na Uniwersytecie Jagiellońskim (indeks nr 300) .

Indeks Franciszka
Dyplom ukończenia Uniwersytetu Jagiellońskiego


Otrzymując dyplom magistra sztuki farmaceutycznej Franciszek był wezwany do następującej roty ślubowania:
„Gdy Pan uczyniłeś zadość warunkom przepisanym w celu uzyskania akademickiego stopnia Magistra Farmacyi, przeto wzywam Pana abyś przede mną jako dziekanem Wydziału Lekarskiego w Uniwersytecie Jagiellońskiej w Krakowie, w obecności zwyczajnego profesora chemii/farmakognozji ślubował, że spełniając powołanie swoje jako farmaceuta przestrzegać będziesz ściśle i sumiennie nakazów i zakazów zawartych w tej mierze w ustawach i rozporządzeniach, tudzież, że od tych obowiązków swoich nie dasz się odwieść jakimikolwiek względami. Podaniem ręki stwierdzisz Pan, iż zawsze pomny będziesz swoich obowiązków. Wręczam Panu niniejszym dyplom Magistra Farmacyi. Kraków dnia 15 lipca 1885 r.” .

Oryginał ślubowania


Przez cały okres studiów Franciszek pracował w aptece „Pod gwiazdą”, u Konstantego Wiszniewskiego w Krakowie, dawnego przyjaciela ojca. W Dynowie aptekę w tym czasie prowadził nadal wspomniany Ludwik Giebułtowicz. Potem Wanda zatrudniła mgr Franciszka Biechońskiego. W tym czasie Franciszek rozpoczął kolejną praktykę w aptece w Łańcucie u mgr M. Szulca, następnie pracował w Wiedniu, Cieszynie u mgr E. Kaschka, Krzeszowicach u mgr E. Rybackiego, w Krakowie (?), a na koniec w Dynowie u mgr J. Cetery i mgr Cz. Chorubskiego w aptece matki. Tu też osiadł już na stałe po wszystkich zaliczonych praktykach i objął samodzielnie aptekę rodzinną.


Było to w roku 1900. Zaczął się nowy okres dla rodziny, pełen spokoju i stabilizacji, nagroda dla Wandy za jej lata poświęcenia dla innych.W 1903 r. Franciszek postanowił zburzyć stary dom, aby zrobić miejsce nowemu, piętrowemu, ze specjalnymi pomieszczeniami dla apteki (3 pokoje oraz piwnica), mieszkaniem dla licznej rodziny oraz lokatorów na piętrze (np. lekarza). I tak się stało. Stary dom wybudowany w zamierzchłych latach 1690-1700, został zburzony, a apteka przeniesiona na okres nowej budowy do budynku należącego do Stefana Trzecieskiego. Był to magazyn towarów targowych, którymi handlowano w czasie czwartkowych jarmarków. Mieścił się on na północnej stronie rynku. Przedsięwzięcie było ogromne. Ale już w 1904 roku nowy budynek został na tyle ukończony,

że apteka zaczęła w nim funkcjonować a dom – kamienica – rozbudowywany jeszcze przez wiele lat, został utrwalony w pamięci mieszkańców Dynowa poprzez tę jego część frontową, która mieściła aptekę służącą ludziom z miasteczka i okolic. W zwieńczeniu secesyjnej elewacji można do dziś zobaczyć trójkąt z „Okiem Opatrzności”. Ten symbol został również umieszczony w szczycie głównej szafy ekspedycyjnej apteki. Przed wejściem założono mały prostokątny ogródek. Istnieje on do dziś z coraz starszą lipą w środku.
Wanda ostatecznie odstąpiła aptekę synowi 18 października 1911 r. Akt notarialny odnotowuje, iż apteka została własnością Franciszka za 28 tys. koron, które zostały po 7 tys. rozdzielone pomiędzy dwóch żyjących braci Franciszka, Stanisława i Filipa oraz dwie córki Zofii Banachowej z Frischmanów (siostry Franciszka, już wtedy nieżyjącej). Rodzeństwo zostało więc spłacone .
Wielką radością dla Wandy, jeszcze w okresie wcześniejszym, bo w 1906 r., był ślub 32 letniego Franciszka z piękną, 19 – letnią Wandą,

córką Teofila Grochowicza, sędziego Sądu Okręgowego w Przemyślu.

Teofil Grochowicz

Franciszek dokonał dobrego wyboru: żona okazała się znakomitą towarzyszką jego życia.

Franciszek i Wanda z dziećmi Barbarą i Kazimierzem przed apteką, z tyłu w oknie barometr

Była ona doskonałą gospodynią, taktowną synową, idealną matką. Urodziła Franciszkowi 4-ro dzieci: Zofię (1907 zmarłą w niemowlęctwie), Kazimierza(1909),

5-letni Kazimierz
Przemyscy gimnazjaliści, pierwszy z prawej na górze Kazimierz
Kazimierz jako maturzysta

Barbarę(1911) oraz Stanisława (1922)

Stanisław Baraniecki

Przeżyli ze sobą 49 lat .

od lewej: Felicja, Stanisław, Barbara, Kazimierz, Wanda, Franciszek Baranieccy, w środku Wanda Frischmanowa


W 1920 r. Franciszek i Filip zmienili nazwisko Frischman na Baraniecki. Zrobili to świadomie, aby podkreślić swoją polską przynależność, a ponadto aby apteka wróciła do starej nazwy „apteki Baranieckich”. Stanisław przebywał wtedy w Stanach Zjednoczonych i tylko on do końca zachował nazwisko ojca .

Stanisław Frischman w Buffalo


Okres międzywojenny był dla rodziny pasmem dobrych chwil wynagradzających wcześniejszą biedę, sieroctwo, opuszczenie. Jedyną troską Wandy Frischmanowej był wspomniany powyżej syn Stanisław (używający w Ameryce imienia Adolph), który wyjechawszy do Ameryki w 1903 r. po serii nieudanych poczynań w kraju, tam zaznał tego samego i zmarł samotnie w 53 roku życia, w 1930 r. w Buffalo . Niestety w jego wychowaniu zabrakło męskiej ręki.

Córka Zofia,

Zofia z Frischmanów Banachowa

która poślubiła Adama Banacha, korepetytora dzieci Jana Matejki w Krakowie, urodziła dwie ukochane wnuczki Wandy, Zofię (późniejszą Nowakowską) i Wandę. Niestety zmarła przy kolejnym dziecku, a wtedy Wanda otoczyła sieroty po córce prawdziwie matczyną miłością i opieką. Najmłodszy syn, Filip ożenił się z Eugenią Doczyło z Przemyśla i tamże z sukcesem prowadził urząd pocztowy. Jego dzieci, Adam i Ewa zawsze utrzymywali z Babcią, czyli Wandą Frischmanowa bardzo przyjazne stosunki .

Stoją: Franciszek, Wanda i Stanisław. Siedzą: Filip, Wanda Frischmanowa, Felicja, Stanisław Długosz syn Marji, na ziemi Adam syn Filipa


Franciszek, wzór niestrudzonej, solidnej pracy, zupełne przeciwieństwo ojca, człowieka żądnego przyjemności i wolnomyślnego epikurejczyka, miał zupełnie inny stosunek do życia: skromny do przesady, wielki domator, oszczędny, głęboko religijny, był dla starej matki i całej rodziny podporą i nadzieją.
Pod jego rządami wnętrze apteki zyskało piękny wygląd. Szafy dębowe wykonywane na zamówienie wedle wzorów mody aptecznej z przepięknie trawionymi szybami (pochodzącymi z pracowni C. Bierbacha we Lwowie a przedstawiające greckie symbole sztuki leczniczej wedle wzorów secesyjnych, np. bożka Eskulapa z wężem i ozdobione symbolami roślinnymi), wyjątkowej czułości wagi, słoje i inne naczynia do przechowywania leków z łacińskimi napisami – wszystko to sprawiało wrażenie nie tylko solidne, ale i wyjątkowo estetyczne .
Jego syn Kazimierz, inteligencją i polotem przypominający dziadka, zgodził się, aczkolwiek bardzo niechętnie na studia farmaceutyczne (humanista- historyk, a osobiście marzył o studiowaniu literatury polskiej).

Dyplom Uniwersytetu Jagiellońskiego

Ukończył je z najwyższą oceną w 1930 roku , tradycyjnie dla rodziny na Uniwersytecie Jagiellońskim i rozpoczął praktyki w aptekach w różnych miastach (Jaworzno, Zakopane, Bydgoszcz, Brzozów), aby w końcu w 1937 r. osiąść na stałe w aptece Ojca w Dynowie, najpierw jako współpracownik, a od 1945 r. pełnoprawny właściciel .
Niestety dobre chwile miały się zakończyć. Wprawdzie stara Wanda nie dożyła dramatu II wojny (zmarła zaledwie po jej rozpoczęciu, w grudniu 1939 r.) i rodzina jako tako egzystowała (leków ludzie zawsze potrzebują), ale do Dynowa zjechała Barbara córka Franciszka. Jej mąż, Karol Kaszycki pracujący przed wojną w wojskowej żandarmerii, został internowany w 1939 r. II wojnę spędził w oflagu w Murnau. Barbara, uciekając z Warszawy przyjechała z dwojgiem małych synków, Wojciechem i Andrzejem do Dynowa, do rodziców. W Warszawie przepadła jej cała wyprawa i mieszkanie. Naturalnie otrzymała od nich całą opiekę i utrzymanie.

Wnętrze apteki: po lewej Franciszek Baraniecki, siedzi jego siostrzenica Zofia Banachówna, z synem Franciszka – Kazimierzem, 1912 r.


W 1940 r. ukochany, najmłodszy syn Franciszka i Wandy, Stanisław, licealista świeżo po maturze zdanej w Przemyślu, zaaresztowany przez gestapo, został w pierwszym transporcie tzw. tarnowskim wywieziony do Oświęcimia (Auschwitz) i zarejestrowany pod numerem 208. Został zamordowany 29.01.1941 r.(świadkiem jego kaźni był Mieczysław Steciwko, dynowianin również wywieziony w tym transporcie, jednym z pierwszych, w czerwcu 1940 r.) .

Telegram z Auschwitz o śmierci Stanisława
Tłumaczenie


Wanda, do śmierci już nie zdjęła żałoby.
Aptekę, pomimo iż nie była jeszcze jego własnością, prowadził Kazimierz, doskonały, nowoczesny farmaceuta. Przez całą wojnę z braku szpitali i innych placówek opieki zdrowotnej, apteki, a w tym również i ta w Dynowie pełniły niezastąpioną rolę: leczyły ludzi i dawały im świadomość, że tam można zasięgnąć merytorycznej porady zdrowotnej.
W 1945 r. po ślubie Kazimierza z wnuczką Stefana Trzecieskiego, Małgorzatą Paygert, stary ojciec przepisał aptekę na syna. Niestety nie na długo. Polska Ludowa, nowy twór ustrojowy powstały po II wojnie, niszczył wszystko, co miało nawet pozór własności prywatnej. Najpierw wiec sypały się domiary z Urzędu Finansowego, które niszczyły zupełnie jakikolwiek zysk. Potem w listopadzie 1946 r. banda UPA zrabowała co cenniejsze leki, księgozbiór i wyposażenie apteczne. Następnie Kazimierz został powołany na 2 lata (1948-1950) do wojska, które potrzebowało lekarzy i farmaceutów.

Apteka była znowu prowadzona przez starego Franciszka, ciężko już chorego na serce, przy wydajnej i ofiarnej pomocy synowej, Małgorzaty. Nowa władza nie troszczyła się zupełnie o to, kto będzie prowadził placówkę przecież tak ważną dla społeczności.
Po powrocie Kazimierza z wojska, 8.01.1951 r. apteka została znacjonalizowana. Państwo ludowe przejęło na swoją własność również zapasy apteczne przygotowane na 3 miesiące – takie było wcześniej rozporządzenie – oraz całe konto bankowe. To, że Kazimierz został kierownikiem apteki nr 12 było dobrym zrządzeniem losu: mógł przecież zostać wyrzucony na bruk albo z propozycją pracy w innym mieście. Stary Franciszek i jego żona zostali bez środków do życia. Naturalnie byli na utrzymaniu Kazimierza podobnie jak i żona, której zabroniono współpracy z mężem (jako pomocy fizycznej przy tzw. fasowaniu leków), oraz troje małych dzieci, Maria, Marek i Marcin. Cały dorobek Franciszka i jego przodków: piękne apteczne wyposażenie, meble, unikalne wagi, laboratorium chemiczne i farmakognostyczne, stare książki farmaceutyczne, pamiątki, wszystko to przestało być własnością rodziny w ciągu jednego dnia.
W zapiskach Franciszka czytamy:
„Około 8 – ej rano podczas mego pobytu w kościele, wpadło 4-ch urzędników skarbowych z Brzozowa do apteki z wiadomością, że apteka zostaje upaństwowiona i po dokładnem sporządzeniu całkowitej zawartości zasobów aptecznych, wraz z całem urządzeniem, około 3-ciej po południu odjechali. Można sobie wyobrazić jakie wrażenie zrobił na nas ten grom z jasnego nieba. Czy utrzymamy się w mieszkaniu prywatnem nie wiadomo. Ponieważ Kazio jako dotychczasowy właściciel i zarządca apteki ograniczonym będzie tylko do płacy miesięcznej więc wszelki dochód jaki był dla mnie został skasowanym” (9.01.1951) .
Ponad stuletnia -(działała dokładnie 106 lat)- Apteka „Pod Opatrznością”, przeszła do historii, a działalność rozpoczęła Apteka Społeczna nr.12 .
W tej to aptece Kazimierz pracował na stanowisku kierowniczym do 27.01.1980 r. Nie sposób nie wspomnieć o znakomitym personelu, z których najdłużej z nim pracowali od początku lat 50-tych: Stefania Laskowa i Zofia Zubilewicz oraz Tadeusz Kaniuczak z Bachórza. Dzięki ich pomocy, rzetelnej pracy a także wzajemnym, przyjacielskim wspieraniu się w chwilach ciężkich, a tych przecież nie brakowało w tych trudnych czasach, Kazimierz zaczął znowu czerpać z pracy satysfakcję, a porady, których udzielał ludziom były wielokrotnie oceniane z wdzięcznością i uznaniem.
Franciszek, pogodzony z losem, spokojnie dożywał swoich ostatnich lat. Zmarł na skutek przewlekłej choroby serca 26 marca 1955 roku i jest pochowany na średnim cmentarzu dynowskim w grobowcu Baranieckich. Jego żona, Wanda zakończyła życie w 1971 r.
Kazimierz przeszedł na emeryturę po 50 latach dobrze i rzetelnie wykonywanej pracy w roku 1980 i zmarł w Warszawie w 1995. Z pasją historyka wiele ostatnich lat życia poświecił na opracowywanie źródeł dotyczących losów rodziny, porządkował też dokumenty, segregował zdjęcia i pamiątki, rozwiązywał niezrozumiałe zagadki związane z historią rodziny i apteki.
To dzięki Niemu rodzina nie zapomniała o swoich korzeniach, a ja mogłam napisać niniejszą historię rodziny dla szerszego grona czytelników.

Wyjaśnienie dla czytelników o losach wyposażenia aptecznego mającego dziś wysoką wartość muzealną:

W 1990 r. decyzją Kazimierza Lampart dyrektora Przedsiębiorstwa Zaopatrzenia Farmaceutycznego Rzeszowie, nastąpiła likwidacja starej apteki.
Część mebli aptecznych i nieliczne elementy jej wyposażenia były przez 20 lat przetrzymywane w magazynach Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku, jako nikomu niepotrzebne, wręcz zawadzające w nowej aptece prowadzonej przez osoby spoza rodziny Baranieckich.
Teraz, po odnowieniu, są wystawione w Skansenie sanockim, w sektorze ”Galicyjski Rynek”. Uroczyste otwarcie w/w sektora, przy udziale władz rządowych i samorządowych, miało miejsce 16.09.2011 r.
Natomiast naczynia szklane, szkło laboratoryjne służą medycznemu Studium Zawodowemu w Przemyślu.
W Skansenie sanockim można też obejrzeć starego „Zakonnika” pokazującego pogodę, nadal stoi on w oknie odtworzonej apteki. Natomiast nie wiadomo nic o losach „Oka Opatrzności” oraz ogromnie cennych wagach aptecznych.
Na koniec dodam, że Kazimierz nie doczekał się nawet symbolicznej rekompensaty od III RP za utracone mienie, mienie będące efektem pracy 4 pokoleń rodziny.
Stowarzyszenie Byłych Właścicieli Aptek i Wytwórni Farmaceutycznych powstałe w 1990 r, a którego członkami są już tylko ich potomkowie, nadal o takie odszkodowanie, bezskutecznie zabiega.