Mam 5 lat, (1951), jest lato, zawsze ciepłe, pachnące maciejką i lewkoniami z ogródka Babci Kini, tego przed domem. Stary, choć starsi nazywają go nowym, dom, jest szczelnie wypełniony.
Mam 5 lat, (1951), jest lato, zawsze ciepłe, pachnące maciejką i lewkoniami z ogródka Babci Kini, tego przed domem. Stary, choć starsi nazywają go nowym, dom, jest szczelnie wypełniony.
Dziś jemy obiad pod starym dębem, a właściwie pod dwoma młodszymi, które zasądziły Babcie Józia i Kinia jako dziewczynki . Na trawie obrusy, a może jest i stół, ale dokładnie pamiętam tylko jedno: gdy Helci donoszącej półmiski z domu, spadły w trawę ziemniaki , mały, grubiutki Staszek powyjadał je szybko wszystkie. Słyszę jeszcze śmiech dorosłych i komentarze: „ten to ma apetycik”.
Innego dnia, wieczorem, siedzimy w zagajniku starych sosen, na starych, chyba przedwojennych ławeczkach. Przyszła elegancka babcia Wandzia. Razem z Rodzicami zabiorą nas niebawem do domu. Ale wieczór jest tak piękny, nie chcemy wracać.
W starej szopie leżą już pryzmy jabłek. Na sprzedaż. Ale ja tego nie rozumiem. A co nam zostanie?…
Z Ciociami, Zosią i Tereską oraz Tatusiem , w sadzie(1947).
|
|
Mały Staszek Gołąb z Pradziadziem Stefanem
Nie bardzo wiemy jaką rolę kiedyś tu pełnił, ale wiemy jedno, że nie możemy wrzeszczeć, ani nic do niego mówić,” bo może na was krzyczeć”, tak mówi nam ciocia Hania. Ale nie krzyczał nigdy. Zawsze spał, obojętny na wszystko wokół, na nas i cały świat. Wydawał się nam niesamowicie stary.
Inaczej z Prababcią Emilką Paygertową. Zawsze czatowaliśmy na jej przyjazne kiwnięcie z okna. Wtedy grzecznie wchodziliśmy do jej zaczarowanego pokoiku, mówiliśmy „dzień dobry prababci” i dostawaliśmy po kostce cukru. Opłacało się być grzecznym…
Prababcia na spacerku,
towarzyszymy jej z Markiem i naszą przyjaciółeczką, Zosią Sieńkówną.(1951)
Ciocia Jańcia Jaszczurowska, siostra Stefana Trzecieskiego, mieszkała na Przedmieściu. Nie wiemy gdzie i nie wiemy dlaczego tam. Ale nie pytamy. Dzieci akceptują świat taki jaki jest. Ciocia Jańcia jest też straszliwie stara, malutka, przygarbiona. Gdy przychodzi, siada w fotelu ogrodowym koło równie malutkiej Emilki i rozmawiają. Na nas nie zwracają uwagi. Ale my się tym nie martwimy.
W kuchni, obok Helci, kręci się parę pomocnic. Jedna to gruba Mila, druga, to Zosia Trawka. Zosia płucze kiedyś sałatę w ciepłej wodzie. Babcia Kinia mówi oburzona: ”Zosiu, kto to widział?” Wiadro ciepłego jeszcze mleka ze stajni, przynosi Władka Gołkiewicz. Ma trochę za przymilny uśmiech: ”do kogo ta Marysieńka podobna?”
O problemach krowich konferuje namiętnie z ciocia Hanią. Mówi do cioci:” proszę panienki”.
Marek jest już duży, bawimy się razem. Razem przepadamy za jabłkami.(1951)
Pomiędzy resztkami fundamentów są inspekty, duma Babci Kini. Nawet udało się jej wyhodować tam melony. Mamusia się nimi zajada. Ale my wolimy jabłka!! Do inspektów nie wolno nam chodzić, a już tym bardziej zaglądać pod szyby.
Wysocy, w czarnych sutannach, bardzo mądrzy. Stefanek stale żartuje. Pyta się mnie: „dlaczego tak marszczysz nos”? Jak mu to wytłumaczyć? Wolę uciec i czekać, aż sobie pojadą. Oni rzeczywiście wpadają na króciutko, a po ich odjeździe autobusem w stronę Brzozowa, obie Babcie maja czerwone oczy…
Podczas jednego, wiosną, spotykamy pędzącego z teczuszką z lekcji fizyki z liceum ,Dziadzia Kalunia: „Józiu, czy moja matka jeszcze żyje?” (chodziło o Emilię Paygertową). „ nie, już umarła”- odpowiada obojętnie Józia. Jakże było mi żal Dziadzia kierującego się w stronę dworu. Miałam 6 lat, ale oburzała mnie obojętność Józi.
Jest to wiosna 1952. Zaczynam oglądać korowód śmierci.
Nic nie pamiętam z pogrzebu prababci Emilki poza jednym: widzę ogromny wieniec z liści dębu. Pracowały nad nim obie Babcie, Józia i Kinia, zawsze razem, zawsze zgodnie. Siedziały przy starej studni.
-„Czy będzie więcej wieńców?”- zapytałam ciekawsko
-„Jeden wystarczy”- odpowiedziała Babcia Józia
Boczną ścieżką wśród zbóż, zdążał do Sanu i dziadzio Kalunio, on też, aby zażyć kąpieli. Pływał na plecach, za zakrętem rzeki, w zacisznym zakątku. Nie szukał zbyt intensywnie towarzystwa 6 wnucząt.
Gdy już słońce mocno kryło się za daleką, kościelną dzwonnicą, a my byliśmy po całych godzinach moczenia się, chlapania i wrzasków, nad Sanem pojawiał się i nasz biedny Tatuś ( czasami nawet zawrócony w środku drogi przez zapominalskiego pacjenta, o godzinach pracy apteki) . Koniecznie marzył o opaleniu się na murzyna, ale jak, wieczorem? Siadał na brzegu, zawijał rękawy koszuli, czasami smętnie rzucał kaczki po wodzie płaskimi kamieniami, których z zapałem mu szukaliśmy.
Ale zbliżała się święta godzina kolacji, siódma; Tatuś wyciągał z butonierki zegarek ”wracamy, babcia czeka z kolacją”. A wiec wracaliśmy, ale teraz czas wlókł się niemiłosiernie: byliśmy zmęczeni, na dworze jeszcze bardzo ciepło, perspektywa 2 kilometrów osłabiała w nas energię, pchaliśmy się na wąskiej miedzy, czasami, o zgrozo, deptaliśmy zboże w pogoni za bławatkiem, lub chrabąszczem . Najgorszą drogą była ta od Targowicy kurz prowokował, aby szurać nogami. Tatuś złościł się rytualnie:’ „będziecie bardziej brudni, niż przed wyjściem do Sanu”.
A w domu, czyli aptece, czekały na nas pyszne młode ziemniaki – amerykany z masłem i koperkiem i kwaśne mleko, które można było krajać nożem. Czy smak takiej letniej kolacji można jeszcze dziś z czymś porównać???
Ale w lutym już przestał wstawać i koniec wydawał się bliski. Będąc któregoś popołudnia na lekcji francuskiego, babcia została zawołana, a ja wśliznęłam się za nią do ogromnego pokoju. Stara, siwa głowa na wysokich poduszkach, zarośnięta twarz, zamknięte oczy. „Czy tacie czegoś potrzeba?”- zapytała babcia Kinia. Pamiętam to pytanie i chrapliwa odpowiedź, że nie. Gdy zmarł za parę dni, bałam się wejść, aby zobaczyć ciało w trumnie. Ciekawsko jednak podsłuchiwałam. Tatuś mówił: „zrobiono mu za wąską trumnę. Leży ściśnięty”, a mamusia:, „jaki to przystojny mężczyzna, nawet po śmierci”.
Wyprowadzenie trumny ze dworu (1953)
Pan Orłoś odzywał się wyłącznie podczas licytacji brydżowej, a i to półgębkiem: „pas”, „bez atu”, ‘dwa trefle’. Za to madame Sonia?, no cóż, mówiła za oboje.. Nie była lubiana, ale myślała, ze jest . Właściwie była powodem nieustannego konfliktu sumienia przedobrych gospodarzy.
Prymicje to była największa feta mego dzieciństwa. Najpierw wieńce. Obie Babcie plotły olbrzymie węże z liści dębu, które potem, podczas procesji otaczały młodego celebransa, kilkunastu kapłanów i……. małą bielankę sypiącą kwiatki, czyli mnie. Wieńce niosły tzw. dziewczęta od „figur” na Boże Ciało.
po prawej ks. Drelinkiewicz
Do dworu zjechali wspaniali goście: Szczepańscy z Bytomia. (wujostwo Stefaneczka ze strony jegonieżyjącego ojca. Hasia była bliźnią siostrą Michała Moysy). Z zachwytem oglądałam polakierowane paznokcie cioci Hasi i wąchałam jej perfumy. Nigdy wcześniej nie widziałam tak eleganckiej pani. Ale dlaczego była taka smutna? Moje ukochane babcie o rękach spracowanych, pachnące najwyżej Przemysławką, ( w niedzielę), były szczęśliwe, płakały z radości. Stary Szczepański, pan Staszek, kazano mi mówić do niego „wujciu”, bardzo mi się nie podobał, ale nie wiedziałam czemu. Stefunio, ich syn, był w tym towarzystwie ni przypiął ni przyłatał i to też dało się odczuć, ( wszyscy zdawali sobie to samo pytanie, po co Stefunio przyjechał?) ale Władek, drugi syn Szczepańskich, był sympatyczny i fajny.
Kazimierz Baraniecki, Kalunio Paygert,Hasia Szczepańska, Staszek
Szczepański, Stefunio Szczepański, Ks. Pyś, Ks. Drelinkiewicz, ojciec
ks. Pysia.
Siedza od lewej: Babcia Józia, Ciocia Hania, Małgosia Baraniecka,
Babcia Wańdzia Baraniecka, ks. Proboszcz Michał Bar, Stefanek, Babcia
Kinia, O. Dorda, Ciocia Jańcia Jaszczurowska, ks. Jan Śmietana.
Dzieci od lewej: Marek, Marcin i Marychna Baranieccy, Staszek i Elżunia
Gołąbowie.
Do dworu przychodziliśmy dopiero na deser, czyli na mrożoną czarna kawę, majstersztyk Helci. Do dziś pamiętam smak lodowatej, słodkiej śmietanki wypełniającej filiżankę nad czarną zimną kawą (naturalnie nikt z nas nie pił kawy; oddawaliśmy ją Mamusi, ale śmietankę wyżeraliśmy wszystkim)..
Przychodziliśmy zaśnieżeni, okutani, a tu w pokoju Orłosiów, czyli u „taty”, ciepło, wielki stół ozdobiony kandelabrami, olbrzymią struclą na środku, świecącą choinką na biurku pani Orłosiowej, snopami 4-ch zbóż w czterech kątach. To było to!!. Niezapomniana atmosfera, z niczym nieporównywalna. Nigdy i nigdzie nie przeżywałam tak nastroju świat jak we dworze, w pokoju „ taty”…..
Prezentów nie było za wiele. Dostawały je dzieci en pasant, dorośli nawet o tym nie myśleli. Mówiło się i przeżywało coś innego, coś znacznie ważniejszego……
Naturalnie podczas tych kaw mrożonych wspominano dawne czasy, i Sidorów i Rudniki i dawne wilie w starym, dynowskim dworze.Chłonęliśmy te opowieści.
Najbardziej lubiliśmy ks. Korczykowskiego i Misia, ale pamiętam też i Śmigla i Kokoszkę. Ks. Korczykowski robił dla nas myszkę z chusteczki do nosa i tak manewrował palcami, że myszka skakała. Szaleliśmy z radości i zachwytu. Jak to robił? Ja do dziś tego nie potrafię. Wtedy uważaliśmy to prawie za cud.
Marzyłam o pasterce i byłam na niej już jako 7 czy 8 letnie dziecko. Naturalnie wyprosilam, bo Mamusia nie lubiła ani pasterki ani rezurekcji.
Zachwycona, słuchałam „Wśród nocnej ciszy…” która nabożeństwo rozpoczynała, raz po raz spoglądając na babcie Józię, która śpiewała, odmawiała różaniec i spoglądała do mszalika. Podziwiałam jej wszechstronność….. Naturalnie siedziałam z Babciami w stallach, czyli ławce kolatorskiej, tam, gdzie obie siedziały też jako dziewczynki 50 lat wcześniej. Zastanawiałam się jak czują upływający czas, ale o to nie pytałam… Kościół nie był remontowany, ani przerabiany od wielu, wielu lat. Był taki sam jak wtedy, gdy małe Kinia i Józia przeżywały swoje dziecinne pasterki. I ja , tak jak one, wtedy patrzałam na wielkie dywany- arrasy z herbami okolicznej szlachty, która na kościół łożyła, na namalowane przez ciocię Gabrielę Radzimińską antypedium pod ołtarzem, barokowe złocenia , gdzieś wysoko anioły odające pokłony Bogu, „wyszuraną” posadzkę…
Wprawdzie to nie ksiądz Saustowicz odprawiał, ten z lat dziecinnych Babć, ale proboszcz Bar.
W kościele wszystko było stare, szacowne, takie same od zawsze. Pachniało kadzidłem i woskiem, świece skwierczały. Stalle były powycierane, na herbach leżał wieloletni, swojski, kurz…
Organy
Ksiądz śpiewał po łacinie, organista, Gustek Potoczny, wspaniałym basem, odpowiadał podobnie. Nic nie rozumieliśmy, ale przecież wszystkim wydawało się, że są w przedsionku raju. Kościół był ubity, w ogromnej części „Bartkowszczanami”. Zważywszy jaką drogę musieli ci ludzie przebyć, w trzaskającym mrozie, pokonując zamarznięty San? Nie dodam komentarza.
Abdon przyjechał z adapterem na którym słuchaliśmy pieśni Immy Sumy, ( czy to się tak pisze??) indiańskiej śpiewaczki o głosie zawierajacym …..8 oktaw!!! Abdon był etnografem, przywiózł swoje znaleziska naukowe z Peru, patrzyliśmy na niego z półotwartymi ustami…. Jak to się miało do naszego świata??
Myśleliśmy, że to ”porządny” Indianin, ( wielu ludzi z miasteczka przyszło nawet na sumę, choć zazwyczaj uczestniczyli w prymarji, aby Indianina zobaczyć), a przyjechał przystojny, młody człowiek, taki jak inni dorośli, tyle, że mówiący po francusku. Byliśmy bardzo zawiedzeni, ci z miasteczka – też. Dla dworskich babć język, to nie była żadna trudność, nawet narzekały, że Abdon nie mówi dobrym akcentem, tylko tak z hiszpańska..
Naturalnie nie było mowy o ”czarnej polewce”. Nasza rodzina, choć, nie demokratyczna, była zbyt dobrze wychowana… My czuliśmy jednak, że tracimy ciocię Zosię. Mieliśmy wielki żal do przyszłego wujcia… I rzeczywiście, po cywilnym ślubie w Krakowie, wyjechała za narzeczonym na zawsze do Paryża. Nie ziściło się moje marzenie, aby nieść jej welon do ołtarza………
Gazon bez lipy (1980)
Powoli starzeli się i odchodzili sąsiedzi, przyjaciele, dalsza rodzina…
Przez wiele lat mieszkał z babciami Rafał. Napewno ma poczucie dobrze spełnionego obowiązku wobec tak drogich Osób…
Teraz, w domu, pięknie wyremontowanym, mieszkają dzieci zaniedbane, opuszczone , którymi opiekuje się fundacja „Wzrastanie”, a której prezesuje pan Jan Bury z Łopuszki. Miejsce to nadal spełnia dobra funkcję, a myślę, że i starzy pradziadowie Trzeciescy są zadowoleni, patrząc na nie z Wysoka.
Od lat, z Andrzejem, przyjeżdżamy tam na Wszystkich Świętych, a ostatnio i z Franiem i Jasiem, naszymi najstarszymi wnukami. Chłopcy szaleją zjeżdżając po schodach, naturalnie na spodniach.
Opowiadam im o dawnych czasach, o każdym drzewie, o każdym miejscu… Oni mówią; „jak babci tu było wspaniale…”.. Filip i Szymon już czekają,” aby dostąpić zaszczytu”…. Tycio uczy się na pamięć, topograficznie, gdzie, kto leży na cmentarzu, aby nas skutecznie kiedyś zastąpić. Wydaje się, że tylko on będzie pamiętał o naszych zmarłych z rodzinnego gniazda.
Potem jeździmy po cmentarzach, długo, aż do miłego zmierzchu,, bo przecież w Dąbrówce leży Helcia, a nasi bliscy są rozsypani po wszystkich, jakie tylko są w Dynowie i Bartkówce…
Herb z grobowca Trzecieskich
Myślę jednak, że stary kochany dynowski dwór i jego, tak bliscy nam , Mieszkańcy, pozostaną w sercach i wspomnieniach, pełnych miłości i wdzięczności – wszystkich żyjących z rodziny- i choć rozsypanych po różnych kontynentach- ale na zawsze.
Józefów, lipiec, 2007
- Abdon – Abdon Yaranga- Valderrama, z pochodzenia Peruwiańczyk, mąż Zosi z Paygertów, mieszkający w Paryżu
- Adam – Adam Paygert, Syn Kalasantego Paygerta i Józefy z Trzecieskich
- Alinka – Alina Kosińska – Michalska, przyjaciółka Zofii Paygert – Yaranga
- Andrzej – Andrzej Witkowski, syn Józefa Witkowskiego i Marii z Królów,
- Babcia Józia – Józefa Paygertowa, córka Stefana Trzecieskiego i Leonii z Chamców, wydalona ze Lwowa po 1945 r. Matka Małgorzaty, Adama, Teresy i Zofii, zm.1985
- Babcia Kinia – Kinga Moysowa, córka Stefana Trzecieskiego i Leonii z Chamców , wydalona ze Lwowa po 1945 r. mąż Michał Moysa, matka ks. Stefana, zm. 1989,
- Babcia Wańdzia – Wanda Baraniecka, córka Teofila Grochowicza i Aurelii z Lorków, mąż Franciszek Baraniecki, zm. 1971
- Ciocia Gabriela Radzimińska – córka Antoniego Chamca i Ludwiki z Chamców, siostra Leonii Trzecieskiej, zm. 1943
- Ciocia Hania – Anna Trzecieska, córka Stefana Trzecieskiegi i Leonii z Chamców, siostra Józefy Paygertowej i Kingi Moysowej, zm. 1993
- Ciocia Jańcia – Janina Jaszczurowska, córka Zbigniewa Trzecieskiego i Ignacji z Miączyńskich, siostra Stefana Trzecieskiego ,mąż dr Kazimierz Jaszczurowski, wydalona ze Lwowa po 1945, zm. 1958
- Ciocia Tereska – Teresa Gołąb, córka Kalasantego Paygerta i Józefy z Trzecieskich, mąż Walenty Gołąb
- Ciocia Zosia (Zośka) – Zofia Paygert Yaranga, córka Kalasantyego Paygerta i Józefy z Trzecieskich, mąż Abdon Yaranga – Valderrama
- Dziadzio Kalunio – Józef Kalasanty Paygert, syn Kornela Paygerta i Emilii z Bochdanów, właściciel majątku w Sidorowie na Podolu, wydalony ze Lwowa po 1945 r. zm1962
- Elżunia – Elżbieta Gołąb – Brueckner, córka Walentego Gołąba i Teresy z Paygertów
- Erneścik – Ernest Baraniecki, syn Marka Baranieckiego i Aliny z Aniśków
- Filip – Filip Andrzej Witkowski, trzeci syn Tytusa Witkowskiego i Agnieszki z Cisaków
- Franio – Franciszek Witkowski najstarszy syn Tytusa Witkowskiego i Agnieszki z Cisaków
- Hasia Szczepańska – Janina Szczepańska, siostra Michała Moysy, córka Stefana Moysy – Rosochackiego i Ludwiki z Caprich, mąż Stanisław Szczepański , matka Stefana (Stefunia) i Władysłąwa (Władka), zm. ?
- Helcia – Helena Kamińska, długoletnia niania i przyjaciel wszystkich pokoleń mieszkających we dworze, zm.1993
- Igor – Igor Yaranga, syn Abdona Yaranga i Zofii z Paygertów
- Irena – Irena Paygertowa, córka Franciszka Sobczaka i Zofii z Kościelaków, mąż Adam Paygert
- Jasio – Jan Kazimierz Witkowski, drugi syn Tytusa Witkowskiego i Agnieszki z Cisaków
- Jaś – Jan Paygert, syn Adama Paygerta i Ireny z Sobczaków
- Kasia – Katarzyna Małgorzata Korycki, córka Andrzeja Witkowskiego i Marii z Baranieckich
- Krysia – Krystyna Baraniecka, córka Stanisłąwa Gągałki i Józefy z Michalaków, mąż Marcin Baraniecki
- Ks. Czesław Korczykowski – wikary w Dynowie, potem proboszcz w Cisnej
- Ks. Drelinkiewicz – rodem z Dynowa
- Ks. Jan Śmietana – długoletni katecheta w Dynowie, zm. lata 60-te
- Ks. Michał Bar – długoletni proboszcz parafii Dynów, zm1958
- Ks. Pyś – ks. Kazimierz Pyś, przyjaciel rodziny, rodem z Dynowa
- Kubuś – Jakub Gołąb, syn Pawła Gołaba i Jolanty z Richertów.
- Mamusia – Małgorzata Emilia Baraniecka, córka Józefa Kalasantego i Józefy Paygertów, mąż Kazimierz Baraniecki
- Marcin – Marcin Krzysztof Baraniecki , syn Kazimierza Baranieckiego i Małgorzaty z Paygertów
- Marek – Marek Zbigniew Baraniecki, syn Kazimierza Baranieckiego i Małgorzaty z Paygertów
- Marylka – Maria Kunstteter, kuzynka Jerzego Kunstettera, męża Stefanii z Trzecieskich, zm. lata90-te
- Olaf – Olaf Yaranga, syn Abdona Yaranga i Zofii z Paygertów
- Orłosiowie – Władysław i Sonia Orłosiowie, lokatorzy dworu, zm. ?
- Pawełek – Paweł Gołąb, drugi syn Walentego Gołąba i Teresy z Paygertów
- Pietrek – Piotr Siry, furman, zm. ?
- Prababcia Emilka – Emilia Paygertowa , córka Hipolita Bochdana i Amelii z Konopków wydalona po 1945 ze Lwowa, matka Kalunia, zm.1952,
- Pradziadzio Stefan, Tata – Stefan Trzecieski, syn Zbigniewa Trzecieskiego i Ignacji z Miączyńskich właściciel majątku Dynów i Igioza, zm.1953
- Rafał – Rafał Gołąb, trzeci syn Walentego Gołąba i Teresy z Paygertów
- Staszek – Stanisław Gołąb, pierwszy syn Walentego Gołąba i Teresy z Paygertów
- Stefanek – ks. Stefan Moysa SJ (Jezuita), syn Michała Moysy i Kingi z Trzecieskich,
- Szymon – Szymon Piotr Witkowski, czwarty syn Tytusa Witkowskiego i Agnieszki z Cisaków
- Tatuś – Kazimierz Baraniecki, syn Franciszka Baranieckiego i Wandy z Grochowiczów, własciciel apteki „pod Opatrznością” w Dynowie, zm.1995,
- Tekluńcia – Tekla Frey, bona dzieci Stefanów Trzecieskich, zm. lata 30-te ?
- Tycio –Tytus Marek Witkowski, syn Andrzeja Witkowskiego i Marii z Baranieckich
- Władka – Władysława Gołkiewicz, sąsiadka i dawna stajenna dworu, zm. ?
- Wuj Walek – Walenty Gołąb, syn Stanisława i Apolonii z Kiełbasów, zm.1993
- Zosia Trawka – Zofia Trawka, służąca, zm. ?
- Baczowa – mieszkanka Dynowa, opiekująca sie „bielankami” przy kościele, zm. ?
- Moskwowa- Dynowianka prowadząca sklep, z „delikatesami”, zm. ?
- Klaps- bokser francuski, teoretycznie własność Orłosiów, zakończył życie lata60-te
____________Pozostałe zdjęcia z okresu wspomnień__________
Rok 1947
Rok 1948________________________________________________________________
Od lewej Stefanek, Adam, Babcia Kinia
Rok 1950______________________________________________________________
Na gazonie, pod starą lipą, najpiękniejszą jaka znam, bawimy się z Markiem
Z Babcią Józią, mamusią i kochaną Ciocia Zosią,
która zawsze spędzała z nami swoje studenckie wakacje
Rok 1951 _____________________________________________________________
Gonitwa z Markiem po trawie na gazonie
Rok 1953_______________________________________________________________
W kapie ks. Bar
(z tyłu po lewej woźny szkolny Kucyl)
Procesja po Mszy Św.
Rok 1957________________________________________________________________
Rok 1963________________________________________________________________
Rok 1972_________________________________________________________________
Rafał pędzi…
Rok 1975________________________________________________________________
Przed ogródkiem Babci Kini . Stoją od lewej: autorka, Walek Gołąb, Helcia, Maria Witkowska (matka Andrzeja), siedzą: Babcia Kinia, Adam, Tereska, Ojaf, Małgorzata, Babcia Józia, Zoska, Stefanek; na ziemi: Paweł, Kasia, Rafał, Tytus
Rok 1977________________________________________________________________
Rok 1980_______________________________________________________________
Babcia Józia
Rok 2005_________________________________________________________________
Rok 2006_____________________________________________________________
Grób Tekluńci Frey, ukochanej bony Babć
Stara studnia – Franio i Jasio Witkowscy
Na schodach starego dworu
„Gołebnik” dzisiaj – Andrzej Witkowski z wnukami Frankiem i Jaśkiem
San dzisiejszy (Franio i Jaś )