Z największym żalem powiadamiam miłych czytelników mojej strony, że 10 października 2012 roku, po wieloletnich  chorobach i cierpieniach, pojednana z Bogiem i życzliwa wszystkim, moja Matka odeszła do Pana, przeżywszy 90 lat.

Wychowanka Sióstr Niepokalanek z Jazłowca, najlepsza Matka, Babcia i Prababcia, przeszła przez życie dobrze czyniąc, gdyż Bóg był z Nią.
Nabożeństwo żałobne odbyło się 12 października w parafialnym kościele  Matki Bożej Częstochowskiej w Józefowie.
Przewodniczący koncelebry, Ojciec Arkadiusz Sosna, prowincjał OO Szensztackich, przyjaciel Zmarłej, wygłosił poruszające kazanie o  jej wierze z którą szła niezachwianie przez całe życie,  budując nią otoczenie. A właśnie  w dniu 11 października, dzień przed pogrzebem, rozpoczął się Rok Wiary potwierdzający wybór Jej drogi życiowej. Ten wybór to nasza nadzieja ,że Bóg przyjął Ją do swojej chwały a nam dał takie życiorysy za wzór.

Prawie wszyscy  prawnuczkowie służyli do Mszy św., najstarszy Franuś przeczytał  czytanie mszalne, wnuk Tytus zaśpiewał psalm, a Adam Paygert, brat, wygłosił przed wyprowadzeniem na cmentarz bardzo ciepłe, osobiste wspomnienie o Zmarłej. Załączam je poniżej.
Do rodzinnego grobu, na cmentarzu w Józefowie odprowadzili  Małgorzatę bliscy, dobrzy ludzie, którzy licznie przybyli, nie licząc się z chłodem jesiennego poranka, a niektórzy i z odległością.

Z serca składam im wszystkim szczere Bóg zapłać i proszę o zachowanie  pięknej postaci  mojej Matki w sercach i wspomnieniach.

Zapraszam do obejrzenia zdjęć:

Przemówienie  Adama Paygerta po Mszy świętej pogrzebowej Małgorzaty Baranieckiej.

W nekrologu poświęconym mojej Siostrze, Małgosi, napisałem wczoraj, że w jej śmierci cała nasza rodzina traci swe serce.
Co to znaczy? Sądzę, że tylko to, że Małgosia umiała przez całe swe długie życie być cierpliwie życzliwą, umiała słuchać nawet wtedy gdy stawała osłupiała przed jakiś nieszczęściem, lub nawet przejawem złej woli. Umiała przede wszystkim słuchać i być wierną, umiała pochylić się nad nieszczęśliwym, zagubionym, a także tym, który źle wybrał i szedł przeciw Jej radom.
Siostra, matka, żona, babka i prababka – we wszystkich tych rolach czynna i twórcza.
Mnie łączą z Nią przede wszystkim wspomnienia wspólnego dzieciństwa, obraz naszego dworu na Podolu, zwłaszcza jego obejścia z parkami, ogrodami , sadami, lasami i stawami. Chłonęliśmy wtedy to piękno, naturalnie nie myśląc o naszym ówczesnym uprzywilejowaniu.
Zaczynałem z Nią naukę pisania i czytania. Była znacznie lepsza ode mnie w tej nabywanej z trudem sztuce i umiejętności. Szybko odkryła w sobie żyłkę malarską i potem malowała  amatorsko całe życie znajdując w tej sztuce wytchnienie i odpoczynek. Wspominam także  momenty Jej kontemplacyjnego zapatrzenia np. na żółknący liść klonu.
Razem zaczynaliśmy w 1935 roku gimnazjum: ona w odległym o 80 km od Sidorowa Jazłowcu u SS. Niepokalanek, a ja w znacznie dalszym Chyrowie, w konwikcie OO. Jezuitów. I wtedy spotykaliśmy się w domu tylko na wakacjach.
Cztery lata później wybuchła wojna z jej obecnym wszędzie przerażeniem: w Warszawie z groźbą ulicznych łapanek, we Lwowie ze strachem przed wywózką na Sybir czy do Kazachstanu. Małgosia umiała te lęki uciszać i rozbrajać. A czyniła to chyba energią swej modlitwy.
Po Jej przeniesieniu do Warszawy w 1980 roku doświadczyłem Jej modlitwy, jej pobożności wykraczającej poza pobożność tylko praktykujących. Nie będąc nigdy dewotką, modliła się modlitwą każdego oddechu. Za te lekcje, a także za upomnienie zawarte w tej lekcji dziękuję Jej dziś goręcej, niż za wspólnotę sielskiego dzieciństwa.
Modlitwa każdego oddechu to po prostu stała świadomość nie tylko obecności Boga, ale i Jego bliskości skierowanej do mnie, bo „ jeżeli On z nami, któż przeciwko nam”.
A zatem żegnamy dziś w Małgosi kogoś autentycznie i integralnie życzliwego, a także w tej życzliwość twórczego i wielkiego, wewnętrznie całe Zycie chodzącego w pokoju i wprowadzającego pokój.
Niech ten pokój obejmie Ją najgłębiej na tamtym, lepszym świecie do którego przedwczoraj wstąpiła.
Na koniec powiem to, co trzy lata temu w tym kościele, po śmierci mego 51 letniego syna niemal wykrzyczałem w tym kościele: Jezu, ufam Tobie.
Do moich słów dołączają się moje Siostry na emigracji: Teresa z USA i Zofia z Francji. Pogrążone we własnych bólach nie mogły przybyć. Pocieszają się że nasz Małgoch, jak nazywała Ja nasza zmarła przed 27 laty Matka, jest już w lepszym świecie, nawet lepszym niż nasz dwór, przedwojenny dom w Sidorowie.