Nasze wakacje we Lwowie i na Podolu.

Wiele razy chcieliśmy wyjechać na Ukrainę, zwłaszcza do Lwowa i na Podole, aby pokazać wnukom miejsca rodzinnych opowieści. W tym roku (lipiec- 2012) plany i marzenia ziściły się: w towarzystwie Franka i Jaśka (15 i 13 lat), uzbrojeni w mapy, przewodniki i stare zdjęcia, nie bacząc na niebywałe upały, wyruszyliśmy dziarsko. Żegnały nas smętne minki młodszych wnucząt, Filipa i Szymona( 10 i 7.5 lat): ”ale my pojedziemy tam za rok?”….Mały, 4 – letni Tadzio, jeszcze nie zabierał w tej sprawie głosu.
Po nocy spędzonej w pustym dynowskim dworze (dzieci z katolickiego ośrodka opiekuńczego, który tam ma miejsce, rozjechały się wakacyjnie), przekroczyliśmy granicę w przepięknym Krościenku, koło Ustrzyk Dolnych.
Wrażenia rozpoczęły się natychmiast: my , narzekający na nasze drogi, poczuliśmy się lotem błyskawicy przeniesieni w naszą rzeczywistość lat 50- tych. Jechaliśmy nie po jezdni, ale jednej , wielkiej, wyżartej w nawierzchni, dziurze. I tak przez wiele, wiele kilometrów, aż do Sambora(a i potem różnie bywało). Auto jechało poboczem, slalomem, zwalniało do 5km/godz…..Ratunkiem był niewielki ruch, ale Ukraińcy, zawadiackie chłopaki, gdy jechali z wigorem i brawurą,  wcale  nie zwalniali, nawet patrząc z nad kierownicy, ze zdziwieniem, na nas. My natomiast mieliśmy okazję do podziwiania cerkwi, cerkiewek, ba ,nawet przydrożnych kapliczek, wszystkich pieczołowicie odnowionych, o kopułkach złocistych lub niebieskich. Nigdzie ich nie zabrakło i żadna nie była zaniedbana. Jak bardzo tym ludziom, tak pobożnym, brakowało religii przez 45 lat…..

W drodze do Chyrowa

Chyrów- pierwsze zetkniecie z historią

I tak dojechaliśmy do Chyrowa, miejsca urodzenia Matki Andrzeja, Marii z Królów Witkowskiej oraz największego przed II wojną zakładu wychowawczego Ojców Jezuitów.
Uprzejmie wpuszczeni przez strażników do ogromnego, zapuszczonego parku, po ominięciu wielu zabudowań (szkoła była znakomicie wyposażona we wszystko co jest potrzebne do nauki młodego chłopca- z pływalnią i zwierzętarnią włącznie), stanęliśmy jak wryci przed gmachem głównym: rozmiary bodajże pałacu w Wersalu i…. zupełna pustka. Zamknięte okna, kłódki u drzwi i nikogo, żadnej użyteczności.


Kolegium Jezuitów


Kolegium Jezuitów w całej okazałości

 ”Tak- powiedział strażnik- za komuny stały tu wojska radzieckie, a teraz? Sami nie wiemy co z tym robić. Do dawnej kaplicy, dziś cerkwi, ludzie schodzą się na nabożeństwa, ale reszta domu?” Można powiedzieć: niepotrzebny spadek po dawnych czasach.


Kaplica – dzisiaj cerkiew

           Na miejscowym cmentarzu  Jezuici pięknie odnowili grobowiec swoich współbraci, idealnie wedle starych wzorów, piękny, ogromny. Okoliczni szanują go, żadnych nowych zniszczeń, nic co świadczyłoby o niechęci, wrogości. Może ta epoka zaowocuje innym nastawieniem obu nacji?

Grobowiec OO Jezuitów

Lwów- garść wrażeń

Zatrzymaliśmy się w samym centrum, na ulicy Hruszewskiego, w  kamienicy po staremu pięknej, ale  zaniedbanej, odrapanej , niestety brudnej, w mieszkaniu o ogromnych pokojach, niewygodnych, bo w układzie amfiladowym, bez cieplej wody. Wiele jest we Lwowie takich mieszkań: właściciele nie mają funduszy na remonty, obrotni skupują je i wynajmują trochę nie bacząc na czystość i komfort, a reklamując je bliskością do centrum. No cóż, w mieście 700- tysięcznym, to argument nie lada i potrafiliśmy go ocenić.


Nasze mieszkanie na Hruszewskiego (z balkonem)

         Mogliśmy bez trudu dotrzeć piechotą do kościoła św. Mikołaja (dziś cerkwi), z którym tak była związana rodzina Paygertów,(czyli mojej Matki), w czasie II wojny, na ulicę Chmielowskiego (dziś Hlibowa), gdzie stoi kamienica mego pradziadka Kornela Paygerta i do centrum.


Kościół (cerkiew) Św. Mikołaja


Kamienica Paygertów – Chmielowskiego 11


Chmielowskiego – klatka schodowa

         Po tym to centrum włóczyliśmy się późnymi wieczorami (upały) konstatując z zadowoleniem, że miasto ogromnie się zmieniło od czasu gdy byliśmy tam 20 lat temu (1992 r): ludzie znakomicie ubrani, ba, panie wyjątkowo zadbane, co, po łachmaniarstwie Zachodu, jest miłym relaksem dla oka, ogródkowe kawiarnie pełne, stare kamienice podświetlone, podobnie jak i pomniki, z Mickiewiczem włącznie, wystawy eleganckie, a sklepy pełne.


Pomnik A. Mickiewicza


Kaplica Boimów

          Ogromny kościół Dominikanów  jest znowu przywrócony do Bożej chwały po mrokach epoki dawnej, gdy to tylko wspaniały napis na frontonie :”Soli Deo honor et gloria” przypominał, że nie zawsze ta budowla była muzeum ateizmu. Niestety nie da się tego powiedzieć o świątyni Jezuitów, stale opuszczonej, zamkniętej (choć  już bez samosiejek rosnących na dachu jak to było 20 lat temu). Ale czy zbiory Ossolineum dalej są tam składowane? Nie było kogo o to zapytać.


Kościół Dominikanów


Kościół Jezuitów

         Niestety nie dotarliśmy i do kościoła św. Anny, gdzie mały Andrzej był chrzczony. Wiemy, że był tam za komuny sklep meblowy, ale potem wrócił kościół w postaci cerkwi. Jak wygląda teraz? Pytanie do rozwikłania za rok.
Pokrzepiliśmy się za to bardzo na cmentarzu Łyczakowskim. Po pierwsze znaleźliśmy grobowiec Antoniego Chamca i jego żony Ludwiki (rodzice  Leonii Trzecieskiej, czyli moich pra-pradziadów). W stanie bardzo dobrym potrzebował tylko powycinania bujnej roślinności wokół, ale uderzył nas napis ku czci tego szlachetnego mądrego człowieka, który wiele w życiu dokonał :”Przeszedł przez życie dobrze czyniąc, bo Bóg był z nim”. Czy to nie najważniejsze?


Cmentarz Łyczkowski – grobowiec A. Chamca

Cmentarz Łyczkowski – grobowiec A. Chamca

         Po drugie zachwyciliśmy się porozumieniem i zgodą obu nacji co do cmentarza Obrońców Lwowa , czyli Orląt: są dwa cmentarze, i polski, i ukraiński i do obu prowadzą identyczne drogowskazy, bez apoteozy ani jednych ani drugich .Na obu porządek, tabliczki z nazwiskami poległych, kwiaty, cisza…


Cmentarz Łyczakowski wspólna tablica polska i ukraińska

Cmentarz Obrońców Lwowa


Cmentarz Strzelców Siczowych

        Po trzecie, wiele starych, polskich pomników jest pięknie odnawianych przez polskich artystów z funduszów Min. Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Choć końca takiej pracy na tym ogromnym cmentarzu nie widać, ale dobra i ta kropla w morzu.


Cmentarz Łyczkowski – odnowione grobowce

Cmentarz Łyczakowski- odnowione grobowce

Cmentarz Łyczkowski-grobowiec odnawiany przez RP

Wokół Lwowa- czyli Podhorce, Olesko i Złoczów- polonica

To stare, ogromne budowle, zamki wiele pamiętające z naszej kresowej historii sięgającej w przypadku Oleska nawet do XVII wieku, (w tym zamku urodzili się późniejsi królowie: Michał Korybut Wiśniowiecki i Jan Sobieski), zawsze krwawej, siejącej zgrozę w sercu.


Olesko – zamek Sobieskich


Olesko – zamek Sobieskich


Olesko – zamek Sobieskich

         Oby ta historia odwróciła swój bieg i to na zawsze!! Ale  wszystkie zamki, jeżeli nie zadbane do końca,  widać, że są pod pieczą.  Najbardziej jej potrzebują jeszcze ogromne Podhorce, wybudowane przez Koniecpolskich, ni to pałac, ni zamek otoczony wyschnięta fosą. Ale  na wielkie remonty nie ma pieniędzy, Unia nie sięga tu swą finansową pomocą. Turystów prawie nie widać, również z Polski choć to nasza historia i dla nas najlepiej zrozumiała. Tak więc i oni nie zasilają kas.


Podhorce – zamek Koniecpolskich


Podhorce – zamek Koniecpolskich


Podhorce – kaplica zamkowa

    Serce ściska się najbardziej przy zwiedzaniu zamku w Złoczowie. Wybudowany przez Sobieskich  był później miejscem okrutnych katowni: i kozackich na Polakach (I wojna), i hitlerowskich (zwłaszcza na Żydach), a na koniec bolszewickich wobec wszystkich niepokornych. Tu leżał pod rozstrzelanymi przez Niemców młody Żyd, Siunek Wolkowicz, przyjaciel naszej rodziny, ale cudem ocalał i nocą uciekł.


Zamek w Złoczowie


Złoczów – tablica upamiętniająca mord na Żydach

Zamek w Złoczowie

Ławra Poczajowska- poznajemy prawosławie

Jadąc prostą jak strzelił, i to dobrą, drogą ze Lwowa do Kijowa zostaliśmy w pewnym momencie wręcz oślepieni widokiem zupełnie nieznanym: na horyzoncie wysoka góra rozmigotana dziesiątkiem złotych kopuł i  kopułek, bielą cerkwi, otoczona tłumem pielgrzymów: Ławra w Poczajowie, wielkie, święte miejsce prawosławnych. Ale nie jest to jedna  budowla. Naokoło tej największej i najważniejszej (a jest to sobór Uspieński, czyli zaśnięcia NMP), wyrosły i wyrastają nowe cerkwie i cerkiewki mniejsze a każda pełna migotliwych ikon, żarzących się świec i wiernych zatopionych w modlitwie, bijących pokłony. Za cerkwiami monastery mnisze.


Ławra Poczajowska


Ławra Poczajowska


Ławra Poczajowska – Sobór Uspieński

    Kobiety w chustach, pomimo upału z zasłoniętymi ramionami, mężczyźni w spodniach dłuższych, księża bez cienia luzu w zakonnych habitach, z nakrytymi głowami.
Akurat było południe, a wiec żadnych nabożeństw, tylko kobiety, stróżki porządku pucowały każdą płytkę w podłodze,  każde załamanie w złotych poręczach naokoło ikonostasu. Wszystkie w chustach, poważne, bez jednego słowa…


Sobór Uspieński – (porządki)


Sobór Uspieński


Sobór Św. Trójcy

 We czworo patrzyliśmy  z ciekawością na ten nieznany nam dotąd świat, zupełnie różny od naszego, ale tak piękny, głęboki i barwny. Jak dobrze, że Jan Paweł II nazwał go drugim płucem Kościoła.!

Jazłowiec – stary i na nowo odzyskany

Opuściwszy gorący, hałaśliwy Lwów, udaliśmy się do oazy ciszy, spokoju i dzikiej przyrody  czyli do Jazłowca koło Buczacza. Tu w starym klasztorze Sióstr Niepokalanek postanowiliśmy zrobić sobie stałą bazę wypadową na całe Podole. Pomysł Andrzeja okazał się strzałem w dziesiątkę.


Jazłowiec – wjazd od Buczacza

    Pod starym zamczyskiem Poniatowskich,


Jazłowiec Zamek Poniatowskich

Jazłowiec – zamek i podzamcze Błażowskich (dzisiejszy klasztor)

Siostry wyczarowały z podzamcza zakład wychowawczy dla dziewcząt. Było to w połowie XIX wieku.  Podzamcze, rozbudowane o dwa skrzydła, otoczone przepięknym parkiem a dalej kożuchem dzikiego lasu, stało się domem macierzystym Niepokalanek  na blisko  86 lat. Uczennicą Sióstr była w latach 30- tych moja Matka, Małgorzata z Paygertów, wcześniej jej ciotki, Amelia i Maria Paygertówny, córki Amelii i cała plejada kuzynek. Nic dziwnego ,że i ja skończyłam liceum tych Sióstr w Szymanowie…Tradycja.
Po wojnie władze bolszewickie wyrzuciły Siostry jedynie z walizkami i , dzięki Bogu, cudowną statuą Matki Bożej Jazłowieckiej.  Gmach klasztoru przekazały na sanatorium przeciwgruźlicze. W połowie lat 90 tych, po uzyskaniu wolności, prawdziwym cudem Boskim, Siostry odzyskały główny gmach i lewe skrzydło. Stan domu był katastrofalny,


Klasztor i sanatorium gruźlicze (z prawej)

 park zdewastowany a grobowiec zarośnięty  krzakami. Sanatorium nie mogło udźwignąć utrzymywania całości. Kaplica, kiedyś jeszcze za Poniatowskich sala balowa, została przerobiona na świetlicę, z pomnikiem Lenina na miejscu ….ołtarza. Pełne determinacji, niesłychanie dzielne i pracowite, Siostry zakasały rękawy i przy pomocy wielu dobrych ludzi przywróciły dawny stan 2/3 domu

Sień klasztorna od ogrodu


Fronton z herbami Poniatowskich i Czartoryskich

 Służy on teraz oazowiczom, uczestnikom rekolekcji, organizującym dni skupienia. Rocznie przewija się  ok.10 tys. osób. Wpisy do ksiąg pamiątkowych, gdzie przeważa język ukraiński, są pełne wdzięczności za gościnę, pomoc, rozmowę , rady. Modlitwy za pośrednictwem Założycielki, błogosławionej Matki Marceliny Darowskiej wyrażają bezmiar zaufania…Tak więc dom ponownie żyje, spełnia inną funkcje niż dawniej, ale żyje.
Gdy dojechaliśmy wieczorem do klasztoru, nie tylko , że zostaliśmy powitani z otwartymi rękami, ale czekał na nas czyściutki chłodny pokoik z łazienką  i pyszna kolacja w pięknym refektarzu. Czy zmęczonemu, zgrzanemu turyście trzeba więcej

    A po kolacji poznaliśmy przepiękny park usytuowany na wysokim cyplu , który otacza szemrzący Jazłowczyk a za nim rozciąga się bezkres lasów… Chłopcy szaleli niczym psiska spuszczone ze smyczy, a my podziwialiśmy grobowiec, który wygląda „jak nowy”, pochylając się przed płytą błogosławionej Marceliny…


Jazłowiec – grobowiec SS. Niepokalanek


Grobowiec Bł. Matki Marceliny Darowskiej

Ogrom pracy jaki siostry  wykonały jest imponujący, a dodać należy, że od 8 lat są tam tylko 3 młode, nowoczesne dziewczyny (jedna to rodowita Ukrainka): siostry Tatiana, Julia i Szymona. Jeżdżą samochodem, korzystają z Internetu, mówią doskonale w dwu lub nawet trzech językach . A  wszystko  na ich głowach począwszy od zajmowania się gośćmi, a skończywszy na maglowaniu setek sztuk pościeli, zakupach w dość odległym Buczaczu czy naprawach starych murów domu (w czerwcu kaplica będąca w środku głównej części domu zaczęła pękać. Skończyło się na…. klamrowaniu murów. Czy można sobie wyobrazić bezmiar brudu po takiej operacji??), że nie dodam użerania się z urzędnikami czy naprawie pieca centralnego ogrzewania tego ogromnego domu, a akurat teraz wysiadł. Jednym słowem nie jest to sielanka, którą zobaczyliśmy na pierwszy rzut oka.
Zatrzymawszy się u gościnnych, kochanych Sióstr robiliśmy przez 9 dni wycieczki i wypady penetrując Podole może nie od strony rad przewodników, ale oglądając to na co każdy uczestnik naszej wyprawy miał ochotę. W wyborze, Siostry służyły nam dobrymi radami.

Sidorów- gniazdo rodzinne Paygertów

Jadąc do małej wioseczki nad Zbruczem, miejsca majątku rodziny mojej Matki, byliśmy przygotowani na to co zobaczymy, bo my oboje byliśmy tam już przed 20 laty. Ale biedniutka, równie  zaniedbana miejscowość jak i wtedy, jeszcze bardziej brudna rzeczułka wypływająca ze wspaniałego źródła (z  tej wody biła fontanna przed dworem, a ona sama była znakomita, musująca, wręcz lecznicza),nikomu niepotrzebny ugór a tylko tyle pozostało z parku, sadów i samego dworu – wprawiły nas w prawdziwe przygnębienie. I tak z pracy pokoleń, a zwłaszcza mego dziadka, Kalasantego Paygerta, znakomitego rolnika, nie pozostało nic…


Sidorów wita


Sidorów -dziedzice we dworze


Grobla prowadząca do dworu

       Najsmutniejsze wspomnienie z całej wycieczki pozostawił jednak kościół Dominikanów, dawny parafialny: nadal stoi i nadal jest dewastowany jak nikomu niepotrzebny grat. Klawisze organów  – wyrywane, ołtarz załamany, tabernakulum gdzieś w kącie, a wszędzie brud i ruina. Nawet chłopcom odeszła ochota na zabawę.


Sidorów – zamek i kościół


Sidorowski kościół Dominikanów


Kazalnica kościelna


Organy kościelne – klawiatura


Organy kościelne


Rozbite tabernakulum i mensa ołtarza


Wnętrze kościoła

   Owszem, ludzie są religijni, nieopodal stoi cerkiew, za komuny prawosławna, teraz unicka, czyli ukraińska, wymuskana, że aż. Ale i tamten kościół to dom Boży. Dziwi to , że choć nieużywany, ale przecież nie traktowany z szacunkiem. A teraz czeka na to, że  się sam rozsypie i będzie po kłopocie.
Na cmentarzu kijowscy konserwatorzy zabytków zainteresowali się grobowcem: zielsko zostało usunięte, a sama budowla zabezpieczona przed wilgocią. Ale co dalej? Nikt nie wie. Ale tak to już jest z grobami, gdy nie ma rodziny mieszkającej obok: powolna ruina.


Sidorów – Grobowiec rodzinny Paygertów

   Humory poprawiły się nam na zamku Kalinowskich, ruinie kresowej, kiedyś należącej też do mego Dziadka. Wprawdzie ślady zamku są mniej widoczne niż ongiś, ale w tym samym otoczeniu urządzano pikniki dla wakacyjnych gości i wtedy, dawniej. Pamiętamy dobrze stare zdjęcia. Wyciągnęliśmy więc zapasy i historia powtórzyła się, a potem chłopcy penetrowali stare, lodowate piwnice i radości było mnóstwo.


Piknik na zamku


Zamkowa załoga


Zamek – grot strzały

Zamek jest jednym z najpiękniejszych na podolskiej ziemi. Wybudowany został w XVII wieku przez hetmana polnego koronnego Marcina Kalinowskiego. Nadano mu kształt strzały, herbu rodziny, widocznej do dziś. Podobny kształt ma kościół o którym już pisałam
Rodzina Pajgertów (dawna pisownia nazwiska) kupiła majątek  na początku XIX wieku, ale wybudowano sobie nowy dwór, tak że zamek był już w ruinie.

                          Szturm zamku?


Dziedzice na włościach


Zamek i wioska

Czerwonogród – Szwajcaria Podola

Jadąc na południowy-wschód od Jazłowca dojeżdża się na skraj przepastnego jaru wyżłobionego przez rzekę Dżuryn. O dziwo, stały tam turystyczne autokary widziane po raz pierwszy . A wiec będzie atrakcja. Ciekawi, wolniutko zjechaliśmy na sam dół parowu polną, żwirową dróżką. Jego ściany tworzy kamień prawdziwie czerwony, stąd nazwa miejscowości. Żar, który i na górze dawał się nam we znaki, tu okazał się trudny do wytrzymania.


Czerwonogród zjazd do jaru


Czerwonogród z resztkami twiedzy

Tylko chłopcy pobiegli w stronę dwóch starych, samotnych wież- donżonów jedynych pozostałości wspaniałego ongiś pałacu (ostatnimi właścicielami byli Ponińscy a pałac miał 4 takowe baszty), zaglądali do piwnic, zakamarków, usiłowali wejść po starych schodach na ich szczyty. Nie mogłam wręcz na to patrzeć (w końcu powinnam być rozsądną babcią!), ale  upał nie pozwalał  iść w ich ślady i  łobuziaków  zawrócić.


Czerwonogród – donżony


Donżony wewnątrz


Zdobywca jednej z wież

Odrobinę ochłody znaleźliśmy w ruinach XVIII wiecznego kościoła, a raczej dużej, pałacowej kaplicy,

Ruiny kaplicy zamkowej w Czerwonogrodzie


Zdewastowana kaplica wewnątrz


Pozostałości chóru

ale… patrzymy, że nieliczni tu turyści idą w innym kierunku jaru. I rzeczywiście: tam zobaczyliśmy cudo do którego wszyscy tu zjechali: nie pałac, ale 16 metrowy wodospad rzeki Dżuryn, który tu króluje, obojętny na wojny, rzezie, wypędzenia… spokojny, choć głośno szumiący po oślizłych kamulcach, jak kiedyś, dawniej.
A ileż tu ludzi? Po raz pierwszy widzimy taki tłum turystów. Jeden koło drugiego, rozebrani albo i nie, pod wodospadem, w rzece  na kamieniach, albo siedzący na brzegu  i moczący nogi. Cudo, radość i ochłoda. Franek i Jasiek usiłowali wdrapać się na sam szczyt wodospadu, na szczęście kamienie były zbyt oślizłe. Długo nie chcieli  wychodzić z tego rajskiego miejsca.


Dżuryn – 16-metrowy wodospad (proszę zwrócić uwagę na kolor ziemi – stąd nazwa Czerwonogród)


Dżuryn – Wodospad


Dżuryn – wodospad

     A wieczorem, już po kolacji, poszliśmy sobie krętą drogą z klasztoru jazłowieckiego w dół do wioski i tam z małej, omszałej studzienki, gdzieś w lesie, chłopcy wyciągnęli wiadro cudownie zimnej, pysznej wody.-  Jak ta z wodospadu- powiedział Franek. – A gdyby tak nabrać jej do butelek dla mamy?- dodał Jasiek. I tak zrobili. Nie ma jak woda z Podola.

Kryształowa Grota, Chocim i Seret.

W okolicach Borszczowa, jeszcze dalej na wschód, za Tłustem, trafiliśmy prawie przypadkiem na jaskinię utworzoną z alabastru. Cale Podole leży na skamielinach gipsowych, wszędzie, zwłaszcza w jarach rzecznych,  widać je, niczym wielkie bloki zniszczonych przed wiekami budowli. Ale czasami są i miejsca wypłukane, i to nie byle jakie, pokazujące szczególna formę tegoż gipsu: migotliwy alabaster.
Kryształowa Grota to zupełnie inna jaskinia niż te, które widzieliśmy pod Krakowem,” Łokietka”, „Nietoperzowa”, czy” Raj” kolo Kielc. Nie ma stalaktytów, stalagmitów, podziemnych jezior. Ale za to, na przestrzeni ponad 20 km światło pokazuje fantastyczne, kamienne chimery lub mgiełkę gipsowych koronek. Jest na co patrzeć i zachwycać się. Franek i Jasiek zdecydowali: trzeba szukać nowych jaskiń, przewodnik mówił, że ich tu mnóstwo.


Jaskinia kryształowa – gisowe kryształy


Jaskinia kryształowa – gisowe kryształy


Jaskinia kryształowa – nacieki gipsowe


Jaskinia kryształowa – głowa byka


Jaskinia kryształowa – mafioso


Leczenie bólów głowy


Alabaster


Kryształy gipsu

Ale na razie mamy do zobaczenia Chocim. Obronne zamczysko, niby 16 pięter nad Dniestrem, ale tak naprawdę leży w kotlince. Nie dziwota, że mamy teraz rodzinne powiedzonko: „cieplutko jak w Chocimiu”, bo do tej kotlinki trzeba było zejść, ale potem i wrócić do góry na parking…Termometry na zamku wskazywały ponad 40 stopni C.


Twierdza chocimska


Dziedziniec twierdzy

    Dwa razy w XVIII wieku Polacy odnosili tu zwycięstwa, najpierw Chodkiewicz, a potem Sobieski, ale w zgodzie z Rusinami (Ukraińcami) przeciw Turkom. Tak więc obiekt zadbany, ba, z nawet odtworzoną salą tortur dla złapanych „języków”,


Fotelik

że nie wspomnę o doskonale utrzymanymi strzelnicami pod którymi, pionowo, widać wstążkę  Dniestru. Czy od tej strony był do zdobycia

Dniestr widziany z twierdzy


Kaplica zamkowa


Zdobywca czy obrońca?

     Mieliśmy tego dnia w planie twierdzę kamieniecką (Kamieniec Podolski), ale wstyd przyznać, że zwyciężyła chęć kąpieli w Serecie pod Tłustem. Tak wiec pomiędzy wszędobylskim kaczkami, w wodzie mało mającej wspólnego z krystaliczną, Franek i Jasiek zrzucali z siebie żar Chocimia.


Przejeżdżamy Dniestr między Chocimiem a Kamieńcem Podolskim


Kapiel w Serecie, koło Borszczowa

Rukomysz – pustelnie w grotach skalnych i Zarwanica- „Lourdes” unickie

Siostry poradziły nam, aby kolejno zobaczyć coś zupełnie innego: w małym Rukomyszu, na północ od Jazłowca, w jaskiniach wydrążonych w skałach, mieszkali od wielu dziesiątek, a może i setek lat mnisi- pustelnicy. To bardzo typowe dla prawosławia, a i potem i unitów: życie pustelnicze, z dala od rozgwaru świata, zatopione w modlitwie, umartwione, a jeżeli kontakt z wiernymi, to tylko jako mądra rada. Wydrążone w skale pustelnie, dziś puste, są otaczane szacunkiem i czcią. Przez nikogo nie pilnowane, stale czyste, pełne świeżych kwiatów. Nie ma żadnych śladów natrętnych turystów, napisów skalnych, przy źródełku czysty kubek….


Cerkiew w Rukomyszu


Rukomysz – cudowne źródło


Rukomysz – skalna kaplica


Rukomysz – wejście do skalnej kaplicy


Rukomysz skalne tarasy


Rukomysz – skalny monastyr

    Rukomysz był przystankiem w drodze do Zarwanicy. To  miejsce – sanktuarium związane jest ze czcią cudownej ikony Maryji. W dnie świąteczne przybywa tu tysiące wiernych, cały dzień rozbrzmiewa modlitwa. Niestety w latach 60 tych, Chruszczow kazał zniszczyć cerkwie, monastery,  wszystko zrównać ziemią, ba nawet i ikonę, tylu łaskami słynącą…. To były najgorsze lata dla religii…
Od czasu odzyskania wolności, Ukraińcy z samozaparciem godnym wielkiego szacunku, odbudowują Zarwanicę.  Zapewne są to dzieci tych, którzy bezradnie , i z rozpaczą patrzyli jak bandyta  każe niszczyć ich odwieczną świętość. Naturalnie robią to poświęcając  swój czas i swoje pieniądze. Do końca jeszcze daleko, ale  wrócili tu i  mnisi, cerkwi jest już parę i choć wszystkie bardzo, bardzo nowe, bez cienia patyny, przecież piękne. Kopia ikony maryjnej też jest.  W południe zastaliśmy wszystkich robotników, w zaplamionych kombinezonach na długiej Mszy Św. w tej największej  cerkwi pod wezwaniem Trójcy Świętej. W roku 1996 uroczyście obchodzono tu jubileusz 400- lecia unii Brzeskiej.


Zarwanica – sobór p. w. Św. Trójcy


Kopia cudownej ikony MB Zarwanickiej


Sobór św. Trójcy


Zarwanica – nowa cerkiew w budowie


Zarwanica i Franek

   W dobrze zaopatrzonym sklepie kupiliśmy kopię kopii Ikony.
W Jazłowcu Siostry trochę nas zmartwiły: „Szkoda, ze nie wybraliście się tam w niedzielę. Zobaczylibyście świat, którego nie znacie”. Rzeczywiście szkoda.

Dzisiejsze Zaleszczyki – dawniej nazywane polskim Meranem

Kiedyś była tu granica Polski, teraz dawne przepiękne miasto- kurort, otoczone Dniestrem i wysokimi górami leży oddalone od Rumunii o kilkadziesiąt kilometrów. Sławny most(tradycja przypisuje mu ucieczkę polskiego rządu z kraju po uderzeniu bolszewików, 17 września 1939. W rzeczywistości było to w Kutach,  niedaleko Kolomyji) prowadzi po prostu na drugą stronę rzeki.


„Słynny” most na Dniestrze pod Zaleszczykami

Most kolejowy w Zaleszczykach przed wojną (łączący Polskę i Rumunię)

Miasto jest pełne starych domów, kiedyś pensjonatów dla tych którzy woleli Zaleszczyki niż Rivierę, na targu kupujemy pyszne, słodziutkie melony, i pomidory tak dobre, jak we Włoszech, no cóż? Jest tu ciepło, zacisznie, woda i góry. Ale turystów nie ma. Nad Dniestrem pusto,  plażowiczów jak na lekarstwo, choć  upał, a góry nie służą szlakom turystycznym, lecz pątniczym. Na samych szczytach królują bowiem dwie cerkwie o bajecznie złotych kopułach i nową bielą lśniących ścianach. Zaraz zdecydowaliśmy, że tam jedziemy. Widok był wart wspinaczki (samochodem): patrząc na Zaleszczyki ze wzniesienia Chriszczatich, na owijający je Dniestr,  w dali na bezkresne łany , a wszystko w ciszy i spokoju, chciało się powiedzieć: „Chwilo stań, chwilo jesteś piękna”.


Dniesrt w Zalesczykach


Zaleszczyki i Dniestr


Zaleszczyki


Kryształ gipsu

Chłopcy obładowali bagażnik pamiątkowymi kamieniami. Z tych skał każdy jest tego wart.

Na chwilę odpoczynku pojechaliśmy wzdłuż Dniestru do Kasperowiec i tam piknikowaliśmy przy ujściu rzeczki (przepraszam za słowo) Dupy do Seretu, wśród coraz wyższych, gęsto zalesionych gór i …ładniejszych domków (a jakże!)

Jar Seretu i Dupy


Seret


Seret

Najdłuższa  jaskinia w Europie – Optymistyczna

Franek jednak zdecydował  za nas na popołudniową aktywność: znalazł na mapie kolejna jaskinię ,we wsi Karoliwka, na drodze do Borszczowa i koniecznie, koniecznie chciał ją zobaczyć. Jasiek ochoczo przyklasnął.
Jaskinia okazała się „własnością” młodych speleologów ze Lwowa: to oni ją odkryli i spenetrowali a okazała się najdłuższą w Europie (a drugą na świecie)- ma ponad 230 km. Mieli już przygotowane kombinezony, kaski, latarki, buciory.

 Ekipa gotowa do ekspedycji

Nie jest ona otwarta dla zwiedzających, ale przy odrobinie czasu właścicieli i ich dobrej woli (+ opłata) chłopaki zostali wpuszczeni, ba, oprowadzeni po polsku! Do wejścia ukrytego w ciemnym borze wiodła dość długa droga, a ono samo  przedstawiało czarną jamę pełną błota z oślizłą drabiną jeszcze w głąb. Wzdrygając się z obrzydzenia ( a i strachu) na myśl, że my mieliśmy tam wejść, powierzyliśmy nasze wnuki sprawnym, młodym naukowcom i dwie godziny poczekaliśmy radując się słońcem i lasem. Chłopcy wrócili tak pełni radości i zachwytu nad tym co widzieli, tą dziczą i pięknem ukrytym w ziemi miliony lat temu, a prawie jeszcze nie zbadanym, no i swoją dzielnością, bo wracając sami już po labiryntach prowadzili, że sami poczuliśmy nieomal zazdrość. Ale co do chęci osobistego spenetrowania jej? – chyba jednak nie

                                                              Jaskinia optymistyczna- wyjście


Speleolog Jaś


Zdobywcy Jaskini – Franio i Jaś w tejże

Śluby nowej Siostry Niepokalanki- Ukrainki i bazyliański klasztor

Gdy dowiedzieliśmy się o planowanych pierwszych ślubach nowej Niepokalanki, s. Antoniny, zaraz postanowiliśmy uczestniczyć w uroczystości. Zjechała na nie cała Rada Generalna z Szymanowa z Matką Wawrzyną na czele, ale również i moja ukochana nauczycielka i wychowawczyni, Siostra Janina. Uroczystość prowadził biskup kamieniecki (nowa niepokalanka pochodzi z jego diecezji), cała ogromna rodzina siostry wypełniła kaplicę i wszystko odbywało się naturalnie po ukraińsku.

Śluby S. Antoniny


Obłóczyny


Kaplica w czasie uroczystości


SS. Niepokalanki z biskupem kamienieckim w kaplicy jazłowieckiej


Procesja do grobowca Sióstr

Długa procesja z kwiatami udała się po Mszy św. przez park do grobu Błogosławionej Założycielki: Siostry w swoich niebieskich, kościelnych pelerynach idące sznurem, tłum życzliwych wiernych ze śpiewem na ustach, sporo duchowieństwa i to młodego,  wszystko chyba jak dawniej… Czy komuniści wypędzający Siostry 66 lat temu mogli przewidzieć taki koniec swoich „starań” o zaprowadzenie ateizmu na tej ziemi?


Procesja do grobowca Sióstr


Przy grobie Bł. Matki Marceliny

Po smacznym, uroczystym obiedzie wyruszyliśmy znowu na poszukiwanie jaskiń. Tym razem wybór Franka padł na Ułaszkowce.  Był to dobry wybór. Na miejscu okazało się, że trafiliśmy do monasteru bazylianów. Na nasze powitanie wybiegł wręcz z otwartymi ramionami gościnny mnich i znakomitą polszczyzną opowiadał nam i o sytuacji kościoła na Ukrainie, i o cerkwi, która akurat kończą  remontować, a która posiada taka sama ikonę jak Częstochowa, tyle ze bez znaków uderzenia na twarzy. Na nasze pytania z czego żyją, czy dają sobie radę odpowiadał ze spokojem, że tak, że jest dobrze, że niczego się nie boją, gdy Bóg jest z nimi, nikogo z ludzi o nic nie proszą, a przecież te Ułaszkowce to prawie odludzie, wioseczka

                                                     Klasztor Bazylianów w Ulaszkowcach

Stara cerkiew – wnętrze


Obraz MB z Ulaszkowic – identyczny z ograzem jasnogórskim, ale bez dwóch rys


Stara i nowa cerkiew w Ulaszkowicach

Za klasztorem pokazał nam wysokie urwisko z jaskinią (cel Franka, ale niestety nie do zwiedzania) ,zwaną grotą św. Onufrego, a potem przerobioną na kaplicę: tu ponoć była Msza św. przed wymarszem Sobieskiego pod Chocim.


Ksiądz opowiada historię klasztoru

Gdy wyjeżdżaliśmy, ksiądz machał nam przyjaźnie….
Do innych jaskiń, w Uhryniu i Zalesiu już nie dojechaliśmy z braku czasu. Chłopcy postanowili, że za rok.

Wyprawa na Pokucie  – Kołomyja, Jaremcze i Worochta

Ostatni dzień przeznaczyliśmy na  miejsca związane z rodziną Ojca Stefana Moysy, mego wuja i wielkiego Przyjaciela naszej rodziny, a także zwiedzenie okolic o których stale opowiadali Rodzice Andrzeja, Maria i Józef Witkowscy, że jeździli tam na narty i letnie włóczegi, ba, nawet poznali się. Udaliśmy się więc na Pokucie, czyli na południe.
Wyjechaliśmy dość wcześnie, bo droga daleka a na miejscu nie chcieliśmy się śpieszyć. Upał zelżał. Jazda przez bezkresną Ukrainę to uczta dla oka. Wspaniale falujące  zboża cieszą, że ziemia dobra i przy mądrej gospodarce ten kraj mógłby być zaopatrzeniowcem Europy. Ale czyje te pola są, teraz po likwidacji kołchozów? Kto utworzył spółki, bo przecież nie są to włości pojedynczych ludzi? Kto tego dogląda? Choć wielu Ukraińców rozumie po polsku, rozmowa na tematy poważniejsze jest dla nich dość trudna.  Poza tym nie wypada pytać o sprawy delikatne. A my, niestety, nie możemy się pochwalić znajomością ukraińskiego.
Dojeżdżamy do Kołomyji. Dawniej wielokulturowe miasto tętniące handlem, życiem, wymianą, słowem –  stolica Huculszczyzny. Teraz niby nowoczesna nijakość. Bolszewia niszczyła wszelkie odrębności. Nawet na targu nie można zobaczyć niczego co by cieszyło oko, co byłoby stąd. Poza bardzo drogimi owczymi kilimami, nic. Ale naraz widzimy coś  godnego uwagi: to XVI wieczna cerkiew, aktualnie prawosławna, choć był i etap unicki. Przepiękna, drewniana, kryta gontem, podobno typowo huculska, bo  z kopułą nad skrzyżowaniem naw. A ikony? Cuda.

 Kołomyja- drewniana cerkiew z XVI w.

Kołomyja cerkiew cmentarna – ikonostas


Huculskie malowidła na sklepieniu cerkwi


Kołomyja cerkiew cmentarna – ikonostas

Ruszamy dalej. Już widać wysokie góry, dzikie, zalesione. Na stokach pojawiają się ładne domki. Czy to na pewno ukraińskie? Stanowią spory dysonans z tymi mijanymi dotąd. Niedaleko jest Śniatyń, Kuty, Kosów miejsca do których jeździli Moysowie mieszkający w Rudnikach, rzeka Rybnica, którą znam z opowieści Babci Kini. Przecież to Pokucie. Ale tam nie zajeżdżamy, za mało czasu. Jedziemy do Jaremczy, a potem coraz wyżej i wyżej, do Worochty.

Wjeżdżamy w Karpaty

Okolice przepiękne, rozległe połoniny, turystów prawie nie widać, czasami jedziemy po drodze nawet sami, jak miło. Andrzej wypatruje stacji kolejowej: tu przyjeżdżali jego Rodzice ze Lwowa, w towarzystwie wesołych kompanów,na zimowe narty i na letnie” wyrypy”.

Pierwsza z prawej Maria Królówna (Witkowska) w schronisku KPW Lwów w Worochcie (lata 1935-36)

Obóz narciarski w Worochcie (drugi z prawej Józef Witkowski, czwarta – Maria Królówna lata 1935-36)

Obóz narciarski w Worochcie – drugi i trzecia z lewej Józef i Maria jako narzeczeni

Obóz narciarski w Worochcie- Józef Witkowski czwarty z prawej

Obóz narciarski w Worochcie cd.

Józef Witkowski ok. 1938 w Czarnohorze

Józef Witkowski ok. 1938 w Czarnohorze

Opowiadali, że nie było dla tych sportów piękniejszych terenów. A jak potem do nich tęsknili w Dynowie, po wojnie!!


Prut koło Jaremczy


Doplyw Prutu – budowniczowie tamy

   Podczas odpoczynku przy  dopływie Prutu chłopcy zabawiali się w budowanie tamy, kamieni było w bród, a woda naprawdę kryształowa. Nie ma jak góry!

                                                                       

A może trochę wspinaczki?


Rzodkiewki rosną w rzece?


Wjeżdżamy do Worochty


Worochta

Worochta – odnowiona stara cerkiew


Worochta – stary wiadukt kolejowy kolei do Lwowa

Niestety trzeba wracać do Jazłowca. To nie tak blisko. Wybieramy dość wygodną drogę przez Ivano-Frankowsk, czyli Stanisławów.
Na ostatniej kolacji żegnamy się z Siostrami , niestety jutro już wyjeżdżamy, i to z ogromnym żalem, ale teraz już wiemy czego nie zdołaliśmy zobaczyć, a co koniecznie trzeba, i że  tę wyprawę należy koniecznie powtórzyć.

Drohobycz i Bruno Schultz

Z Jazłowca do Lwowa, via Tarnopol to 6 godz. jazdy, naturalnie niespiesznej, trzeba przecież patrzeć wokół, wypić kawę na stacji  Schella, niektórzy chcieli także zjeść lody. I to nie raz!  Ale ten brak pośpiechu przepłaciliśmy „utratą” Truskawca. Andrzej koniecznie chciał zobaczyć miasto- uzdrowisko, gdzie miała pensjonat jego Babcia, Józefa Królowa. Ale zabrakło czasu. Tak więc po wyminięciu ogromnego Lwowa i rzucenia okiem na stadion z czasów Euro, ograniczyliśmy się jedynie do Drohobycza.
Ale i tu nie zobaczyliśmy niczego co wiązałoby się z Bruno Schultzem, ani mieszkania gestapowca Landau`a, skąd izraelski Mosad ukradł ostatnimi laty jego freski malowane na rozkaz Niemca (było zamknięte),

                                  Drohobycz – willa Landaua z freskami B. Schultza na drugim piętrze

ani miejsca jego zastrzelenia na ulicy, tablica była, potem ją zdewastowano, teraz rozmówcy nic nie wiedzieli, a muzeum z jego obrazami, było zamknięte. Niestety, jakby miasto zapomniało kim może się szczycić, jak ściągać turystów, czy choćby admiratorów artysty. Jakby tu jeszcze trwała komuna i wszechwładna niemożność.
Rozczarowanie wynagrodziły nam dwie cerkwie z … XV i XVI wieku!

Drohobycz – cerkiew Podwyższenia Krzyża – początek XVI w.

Tą drugą zastaliśmy otwartą i konserwatora ikon z siwą brodą, który sprzedał nam….. „Sklepy cynamonowe” po polsku, ozdobione rysunkami Schultza, a którą to książkę sam wydał. Rozsądny człowiek.


Drohobycz – cerkiew Św. Jura – pocz. XVI w.


Freski we wnętrzu cerkwi Św. Jura

Freski we wnętrzu cerkwi Św. Jura
Renowacja trwa i trwa; nie ma to pieniędzy unijnych, choć cerkiew jest wpisana na listę dziedzictwa światowego UNESCO. Ale w niedziele odbywają się w niej nabożeństwa i świątynia żyje, nie jest muzeum.


Freski we wnętrzu cerkwi Św. Jura – Rodowód Matki Bożej


Cerkiew Św. Jura – odrestaurowana ikona


Cerkiew Św. Jura w konserwcji


Dzwonnica cerkwi Św. Jura

Poza tymi dwoma cerkwiami Drohobycz kojarzy  się nam z koszmarnym, zaniedbanym mieściskiem, które trzeba opuścić szybko  i bez żalu. Niestety.

Ukraińskie drogi


Drohobycz postkomunistyczny

Powrót do domu

Po przekroczeniu granic, znowu w Krościenku mieliśmy wrażenie , że oto jesteśmy w innym świecie, tak jak kiedyś bywało w Austrii po przekroczeniu granicy Czechosłowacji: znakomite drogi, śliczne domki wokół których kwitną ogródki ,a nie  panoszy się kapusta , mijają nas dobre, w miarę czyste auta, wszystkie stacje benzynowe są godne zaufania. Dobrze to docenić i dziękować za to Bogu. Oby i Ukraińcy doczekali podobnych czasów i podobnie uporali się ze swoją trudną przeszłością. Oby nie było tak wielkich różnic poziomu życia.
Następnego dnia wyruszyliśmy z Dynowa już do domu, do Józefowa, przerywając podróż   jedynie wizytą w „Storczykarni” w Łańcucie. Chciałoby się kupić wszystko…. Ale ograniczyliśmy się do folderu i pytań do ogrodnika w sprawie hodowli tych kapryśnych kwiatów.

Storczyki w Łańcucie


Storczyki w Łańcucie

Storczyki w Łańcucie


Storczyki w Łańcucie


Storczyki w Łańcucie

Przejechaliśmy w sumie około 4000 kilometrów. Bogu dzięki bez żadnej awarii ani złej przygody!
A w domu oczekiwał na nas pisk stęsknionego za braćmi Drobiazgu, pyszny obiad Agnieszki na ogrodowym stole,  oraz ciekawa Podola – Mama.
Opowiadaniom nie było końca…….