Ośmielam się prosić o kilka chwil uwagi i pamięci po odejściu (19 grudnia 2017 r.) mej najdroższej siostry Teresy żony Walentego Gołąba, zmarłego w USA wiele lat wcześniej.
Kim była moje siostra Teresa Paygert urodzona w majątku naszego ojca w Sidorowie nad Zbruczem (dawna wschodnią granica Polski z ZSRR), 24 lipca 1925 r.? Była trzecim dzieckiem naszych rodziców Jozefa Kalasantego i Józefy z domu Trzecieskiej. Nasze sielskie i względnie beztroskie dzieciństwo i młodość kończy się 17 września 1939 r., gdy Armia Czerwona swą lawiną czołgów przekracza z łatwością rzekę Zbrucz o godzinie 6 rano, by ojca naszego internować już o 8–mej. Czternastoletnia Tereska wie, że od tego momentu możemy spodziewać się codziennie nowych ciosów i upokorzeń. Jeszcze rodzina internowanego ojca pozostaje w domu, jeszcze po gwałtownym przejściu sowieckich wojsk inwazyjnych zapada nad wioską wieczorna cisza, ale wszystko jest już odmienione. Oficjalnie jesteśmy już krwiopijcami, burżujami zasługującymi na wszelkie możliwe napiętnowanie. Ale nieoficjalnie nasi wiejscy sąsiedzi otaczają nas opieką i udzielają dużej pomocy. Te dobre kontakty ze wsią są przede wszystkim dziełem życzliwości naszej matki a także młodziutkiej Teresy – życzliwości, którą darzyły te obie panie wieś – życzliwości która przejawiała się m.in. szczerym zainteresowaniem losami wiejskich rodzin. Moja matka była na przykład często pytana przez naszych sąsiadów o węzły koligacyjne miedzy nimi, gdy zawodziła ich w tej materii pamięć, a moja matka pamiętała np. kto się z kim przed laty ożenił, ile miał dzieci i jakie były ich losy. Często jako dziecko słuchałem tych wspomnień, które mnie nie interesowały, ale budziły szczere zainteresowanie Tereski. Ta wzajemna życzliwość nie wygasa także po opuszczeniu przez nas naszego domu, gdy z początkiem grudnia 1939 r. władza powiatu żądała od sidorowskiej gminy rozprawienia się z nami, tzn. wypędzenia nas z domu i konsekwentnej konfiskaty mebli, biblioteki, dywanów, sreber stołowych itp. Tereska walczy o nasze prawa, a gdy -wieś jest już pod okupacją niemiecką, w sierpniu 1941 r.- organizuje dla nas, mieszkających już wówczas we Lwowie, kołowy transport żywności (wiejskimi podwodami- prawie 300 km dzielących Sidorów od Lwowa!), Tereska dodaje naszej matce odwagi i siły.
Lwowski głód każe nam w maju 1942 zapukać do drzwi naszego dziadka Stefana Trzecieskiego w Dynowie. Znów Tereska najlepiej z nas znosi te przenosiny. Wszystkie moje trzy siostry, Małgorzata, Teresa i Zofia tworzą we dworze dynowskim prawdziwy przybytek dobroci i jakiejś pogody ducha dla wielu swoich rówieśników. Tutaj młodzież się uczy, konspiruje, dyskutuje, zasila szeregi AK, a także bawi się, tańczy.
Wiosna 1945 r. Koniec wojny. Nasi kuzynowie (cioteczne rodzeństwo) udają się na emigrację do Brazylii. We dworze dynowskim zapada cisza otaczająca wielki trud odbudowy tego, co zostało z dawnej posiadłości Stefana Trzecieskiego.
Pewnego dnia w 1947 r. puka do mego ojca młody magister prawa bankowego i już wtedy dyrektor banku w Oświęcimiu, Walenty Gołąb – brat Wojciecha, długoletniego sołtysa Przedmieścia Dynowskiego. Spotkanie to robi bardzo dobre wrażenie na ojcu. Pyta Tereskę czy nie widziałaby go w roli męża. Wprawdzie Tereska chwilowo odmawia, ale już dwa tygodnie później przyjmuje oświadczyny Walentego, a na Boże Narodzenie odbywa się ich ślub w dynowskim kościele.
Duże mieszkanie młodego małżeństwa w Bielsku stanie się niebawem dla wielu z nas nowym domem rodzinnym. Tam spędzają wiele zimowych miesięcy moi rodzice. Ja sam wiele najlepszych wspomnień i refleksji wiążę z tym gościnnym domem, pełnym uważnej życzliwości.
Rodzina Teresy nie zapomina o dynowskim dworze, gdzie mieszkają nasi dziadkowie i rodzice. Swoim trudem i kosztami wyposażają dom we wszystkie wygody dzisiejszej cywilizacji, ale wprowadzony w grudniu 1981 r. stan wojenny, wygasza nadzieje na lepsze polskie jutro. Teresa, już wtedy współwłaścicielka resztki majątku po Stefanie Trzecieskim, widzi przyszłość tego domu w rękach proboszcza dynowskiego. Dar nie jest przyjęty zbyt entuzjastycznie, ale niebawem przekazany fundacji „Wzrastanie”, która tworzy tam dom dla młodzieży uczącej się w Dynowie, często z zaniedbanych środowisk. Jest to radość dla Teresy, że ojcowizna przeszła w dobre ręce.
Ona sama z mężem i dziećmi emigruje do USA, gdzie dzieci szybko zajmują inżynierskie stanowiska w przemyśle samochodowym w Detroit.
Na amerykańskiej ziemi Teresa buduje swój kolejny dom dla dzieci i wnuków. Po długiej chorobie sięga kresu swego 92 letniego życia. Obie urny, jej i męża zmarłego w 1993 r. spoczęły na cmentarzu w Detroit.
Otoczmy ich wdzięczną pamięcią. Każdemu czytelnikowi tego tekstu dziękuję za zaciekawienie losem zmarłej na amerykańskiej ziemi Teresy, tak serdecznie i głęboko związanej z Dynowem.
Teresa umiała być dobrą i odważną. Umiała kochać. Umiała być dobrym światłem wszędzie tam, gdzie żyła. Zasłużyła na wieczny pokój, którego dawca może być tylko Bóg.
Wieczny odpoczynek racz jej dać Panie!

Adam Paygert