Urodziłem się w Dynowie, w 1909 r., w domu który stoi do dziś przy rynku. Zaczynał się wiek XX i świat był zupełnie inny od dzisiejszego. Myślę, że młodych mogę te różnice interesować;  opiszę więc krótko miasteczko w którym wzrastałem.
Dynów to stare miasto. Już w XIV w. za panowania Kazimierza Wielkiego miało prawa miejskie. W XV i XVI wieku, na Uniwersytecie Jagiellońskim studiowało tylu żaków z Dynowa, że  Dynów w statystyce Uniwersytetu stał na 10-tym miejscu liczby studentów.
Gdy byłem małym dzieckiem, jeszcze przed I wojną światową, Dynów miał około 4000 ludności,  w tym połowa Żydów i kilka rodzin Rusinów- dziś mówią Ukraińców. Ale wówczas nikomu nie przychodziło do głowy słowo ”Ukrainiec”; było ono nieznane i nieużywane. Ukrainę znano jako najdalszą krainę na wschodnich terenach kresach Rzeczypospolitej. U nas mieszkali z dziada  pradziada Rusini, mieli tu również swoją świątynię – cerkiew, która postawił pan Krynicki- około 1907 r. emerytowany dyrektor szkoły w Harcie, za pieniądze odziedziczone po swoim wuju, proboszczu w Harcie.
Do dziś pamiętam, że w miejscu przed cmentarzem, na rogu dzisiejszej ulicy 1 Maja, stał domek dróżnika i tablica Wolne Miasto Dynów z czego mieszczanie dynowscy byli bardzo dumni. Inne  bowiem miasteczka były własnością dziedziców. Mieszczanie wysnuli z tego wniosek, że Dynów, nie mając właściciela, należy tylko do króla i pisali: Królewskie wolne miasto Dynów, co wydaje mi się, przekraczało prawa.
Dynów w okresie przed I wojna światową był w miarę uprzemysłowiony i samowystarczalny.
Duży browar stał w miejscu, które do dziś nazywa się „browar”,  w tym była i drożdżownia. Drożdże były, oczywiście, zawsze świeże. O tym ,że drożdże mogą być suche- nie zdawano sobie sprawy, bo po cóż je suszyć, żeby potem przed użyciem moczyć? Pytanie browarnika o świeżość drożdży doprowadzało go do „ szewskiej pasji”- one „musiały” być świeże. Często moja babcia ( Wanda Frischmanowa) wysyłała ,mnie do browaru po pół garnuszka drożdży.
W mieście była też wytwórnia smarów do wozów, oczyszczalnia ropy naftowej, wytwórnia świec woskowych. Szeroko znane było rękodzielnictwo dynowskie, zwłaszcza szewcy, murarze, garncarze i koszykarze. Pamiętam jak na Podwalu „stary Dźwigaj”, dziadek późniejszego kościelnego, Jakuba Dźwigaja, wytwarzał wyroby ceramiczne. Stałem tam nieraz godzinami, nie mogąc się dość nadziwić z jaką zręcznością, po prostu z „niczego”, tworzył artystyczne i użyteczne przedmioty.
Był też duży młyn , cegielnia i tartak.
Duże ożywienie w życie miasta wnosiły targi. Targi tygodniowe były zawsze w czwartki. Próby przeniesienia na inny dzień kończyły  się niepowodzeniem. Nadto były cztery doroczne jarmarki: wiosenny na św. Józefa, letni – na św. Wawrzyńca, jesienny- na dzień Matki Bożej Różańcowej i zimowy- na św. Mikołaja. Nikt już dzisiaj nie może sobie wyobrazić tych tłumów, nawet z dalekich stron, które już od 5 rano ciągnęły na targ. Późniejsi już się nie mogli dostać na plac targowy. Furmanki stały daleko za młynem. Targi odbywały się na rynku. A trzeba wiedzieć, że rynek dynowski to był wówczas duży kwadrat, położony na równinie, o wiele większy niż rynki w Brzozowie i Przemyślu. Nie mam w oczach rynku lwowskiego, ale  nie wydaje mi się aby był większy od dynowskiego. Błędem tego rynku było położenie tuż przy dawnych murach, późniejszej skarpie, tak, że wszystkie domy od strony wschodniej były położone już na wałach, a pod nimi głęboko w dole było Podwale.
Na Podwale schodziło się dwoma uliczkami: od strony południowej ul. Ogińskiego, obecnie zasypana i zabudowana, a od strony północnej- ścieżką za apteką.
Drugim błędem rynku był gościniec międzymiastowy, który go przecinał na dwie nierówne części.
Rynek był pięknie zabudowany – od południa domki z podcieniami, gdzie w razie deszczu chroniły się jarmarki, po stronie wschodniej dworki mieszczańskie z gankami na filarach. Ostatni taki dworek, Jakuba Wyszatyckiego, stał do ostatnich czasów na końcu strony wschodniej. Nie była to typowa zabudowa ze względu na położenie rynku. Gdyby był usytuowany  20-30 m dalej na zachód, mógłby mieć kształt zgodny z prawidłami rynku średniowiecznego . Wielki pożar w r. 1915 zniszczył znaczną część zabudowy rynku. Pożar spowodowali przypadkowo żołnierze rosyjscy rozbijając beczki w dużym składzie spirytusu na rogu Rynku. Wyciekający spirytus zapalił się od niedopałka papierosa.
Późniejsza odbudowa nie była już stylowa i tak piękna jak dawniej. Dalszych zniszczeń dawnej zabudowy dokonały pożary II wojny światowej na skutek niemieckich bombardowań.
Szczęśliwie, od tych pożarów nie ucierpiał kościół stojący tuż przy Rynku. Został on wybudowany w 1425 r., spalony przez Tatarów, odbudowany w 1607 r. parokrotnie odnawiany, zachował jednak pierwotny charakter.
Wielkim wydarzeniem w dziejach miasta przed I wojną była budowa kolejki wąskotorowej Przeworsk-Dynów, w 1902 r. Było to prawdziwe okno Dynowa na świat i znaczny postęp komunikacyjny. Podróż do Przeworska trwała około 2 godzin, a według przejazdu kolejki, przysłowiowo, „regulowano zegarki”. Dynowianie byli bardzo dumni ze swojej kolejki. Poprawiła się też znacznie koniunktura handlowa miasta i okolic.
Drugim takim wielkim wydarzeniem, choć w całkiem innym wymiarze, , było ufundowanie pomnika króla Władysława Jagiełły w roku 1910 (500- lecie Grunwaldu). Jak mi opowiadano, gdyż miałem wtedy dopiero 1 rok życia, odbyła  się olbrzymia manifestacja mieszczan w uroczystych, tradycyjnych  strojach z karabelami, chłopów w strojach ludowych, z pawimi piórami u czapek, na koniach. Tę wspaniałą barwność strojów, udział orkiestry strażackiej, towarzystwa „Sokół” w bardzo pięknych mundurach- zapamiętano na długo.
W tym okresie żył Dynów intensywnym życiem kulturalnym, miał liczną inteligencję związaną z urzędami takimi jak sąd, notariat, adwokatura, Urząd Skarbowy, Monopolu i Akcyzy, Regulacji Sanu, szkoły.
W mieście były dwie restauracje, pokoje do śniadań, Klub Urzędników, kręgielnia, kort tenisowy, wypożyczalnia książek, Towarzystwo Charytatywne, Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół” i Ochotnicza Straż Pożarna. Działał również teatr amatorski w którym ogromną rolę odgrywał dyrektor szkoły, Władysław Biega z rodziną (4 córki i 4 synów), w późniejszych okresie utalentowani aktorsko urzędnicy, p. Bajorek i Rozkróta, student Ignacy Primus, p. Zbigniew Marcinkiewicz . Wystawiano wiele sztuk zarówno poważnych np. Słowackiego czy Żeromskiego, jak i liczne farsy, komedie, wodewile. Sala teatralna z garderobami mieściła się w budynku” Sokoła”, kupionym przez miejscowego lekarza  dr Ferdynanda Benoniego, za 15 tysięcy koron, rozbudowanym w 1930 r.  przez sędziego Lisowskiego- ze składek obywateli.
Wspaniale rozwijała się  też Ochotnicza Straż Pożarna urządzając wiele festynów i zabaw z orkiestrą w ogrodzie ”Sokoła” przeznaczając dochody na potrzeby Straży. Z tych dochodów wybudowano później istniejący do dziś budynek straży, gdzie również odbywały się przedstawienia, zabawy i inne imprezy rozrywkowe.
Takie to było ”moje” miasto, i choć w okresie międzywojennym trochę podupadło, (zniszczenia wojenne, kryzys lat 30 tych), po II wojnie, mozolnie i powoli kontynuuje rozwój, ale już w zupełnie innym charakterze.
Warto pamiętać co było jego dawnym dorobkiem, tradycją i kulturą.
W tradycji tej mieszczą się też długie dzieje dynowskiej apteki, „Pod Opatrznoscią”, założonej w 1790 r. W  roku 1817 cesarz austriacki Franciszek I nadał jej ówczesnemu właścicielowi Wojciechowi Okońskiemu prawa apteki dziedzicznej. Stała zawsze w tym samym miejscu przy Rynku. Przed jej wejściem był mały, prostokątny ogródek. Dom był typowy dla ówczesnych siedzib mieszczańskich. W 1902 r. ten 200 letni dom zburzono, a na jej miejscu zbudowano nowy, piętrowy, stojący do dziś , w stylu secesyjnym.
Wojciech Okoński był bezdzietny. Zbudował dla siebie kaplicę cmentarną, o czym świadczy wmurowany w jej fundamenty kamień z jego zapisem. Aptekę zapisał memu pradziadowi, Feliksowi Baranieckiemu, który był jego siostrzeńcem.
Apteka wówczas wytwarzała  głównie sama leki. W ogrodzie za apteką, a także na polu zwanym „moczary”,  uprawiano zioła,  była też pasieka i suszarnia ziół. Wyrabiano też  mydła lecznicze, jak siarkowe, dziegdziowe itp., wytapiano świece woskowe.
Mój pradziad był również poczmistrzem i utrzymywał 6 par koni, które codziennie wyjeżdżały do Dubiecka, Błażowej i Krzemiennej. Założono też wtedy kasę pożyczkową, którą prowadzono w aptece. Feliks był też przez długie lata radnym miejskim.
Apteka zajmowała się również pomiarami meterologicznymi; w ogrodzie w altanie był aparat pomiarowy.
Apteka miała i inna osobliwość meterologiczną: barometr w kształcie domku, w którym znajdowała się figurka zakonnika. Domek był ustawiony na pagórku z różnokolorowych kamieni sanowych. W czasie deszczu zakonnik pozostawał w domu, a przy ładnej pogodzie, na specjalnej podpórce podciąganej przez włosień, wypływał z domku pod krzyż, gdzie modlił się z mszału. Aparat wykonali rzemieślnicy dynowscy około roku 1850. Moja babka pamiętała go od wczesnego dzieciństwa. Stał on w oknie apteki i w dnie targowe całe tłumy ludzi przychodziły popatrzeć na zakonnika.
W czasie napadu bandy UPA na Dynów w roku 1946, strzelano do zakonnika i strącono mszał na ziemię. Obecnie znajduje się on w skansenie sanockim.
Moja babka, po śmierci rodziców (Feliksa i Karoliny Baranieckich), wyszła za mąż za  Augusta Frischmana, farmaceutę, wtedy zarządzającego apteką. Z pochodzenia Austriak, z przekonania gorący Polak, w czasie powstania styczniowego w 1863 r. wspomagał powstańców,  werbował ochotników, kupował broń i dostarczał środków opatrunkowych. Za to August został uwięziony i osadzony w twierdzy Spielberg na półtora roku. Przejścia więzienne podkopały jego zdrowie. Nabawił się choroby serca i nerek: zmarł w 1880 r. Jest pochowany na najstarszym cmentarzu.
Po jego śmierci apteka była prze 20 lat w dzierżawie, względnie miała zarządcę. Ojciec mój, Franciszek Baraniecki ,objął ją w 1900 r.  po ukończeniu studiów farmaceutycznych na Uniwersytecie Jagiellońskim .W roku 1918 wuj mego ojca, starszy brat babki, Władysław Baraniecki, czując się spadkobiercą rodzinnej apteki, zaadoptował mego ojca, aby apteka mogła wrócić do dawnego nazwiska.
Z powodu postępującej choroby serca, mój Ojciec zrzekł się apteki w 1937 r. na rzecz syna, Kazimierza, czyli mnie. Pracowałem w niej przez całą II wojnę, ale zniszczenia przyszły dopiero potem. W roku 1946 banda UPA, która zaatakowała Dynów, zniszczyła i spaliła 27 sklepów, miedzy innymi  zrabowała aptekę. Zniszczono też cenną bibliotekę, staroświeckie urządzenia, laboratorium chemiczne i farmakognostyczne, powodując niepowetowane straty.
Najstarsze dokumenty apteki, jeszcze w okresie międzywojennym, zostały zabrane przez Inspektora farmaceutycznego Walerego Włodzimirskiego celem przekazania do muzeum farmaceutycznego we Lwowie. Wiem , że takiego muzeum we Lwowie nie było, a sam pan Włodzimierski zmarł w 1939 r. nie wyjaśniając sprawy. Dokumenty te nigdy się nie odnalazły.
Dnia 8 stycznia 1951 aptekę upaństwowiono łącznie z całym  wyposażeniem , zapasem leków na 3 miesiące ( takie były wtedy wymogi) oraz jej kontem bankowym.
Pozostałem nadal  kierownikiem apteki już nie „Pod Opatrznością”, ale nr 12, do dnia 4 marca 1980 r., kiedy to po 50 latach pracy przeszedłem na emeryturę i opuściłem Dynów na zawsze.
Te wspomnienia są jedynym zapisem długiej historii Rodzinnej Apteki.”

Mgr Kazimierz Baraniecki

Mgr Kazimierz Baraniecki ukończył studia farmaceutyczne w 1930 r. na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pracował w aptekach w Jaworznie, Bydgoszczy, Zakopanem i Brzozowie, a od 1937 do 1980 r. w Dynowie.

Pozwoliłam sobie na publikację wspomnień mego Ojca, śp. Kazimierza Baranieckiego, aby zaznajomić  Mieszkańców Dynowa z historią miasta opowiedzianą z bardzo już dalekiej perspektywy czasowej, a jednocześnie  przypominającą rolę coraz mniej znanej dziś instytucji jaką była dawna apteka.
Należy też wyjaśnić, że nacjonalizacja apteki w 1951 r., odbyła się z całym naruszeniem ówczesnego prawa wynikającego z obowiązującej  Konstytucji Marcowej z 1921 r.  Nakazywało ono pełną rekompensatę właścicielowi za jego   upaństwowione mienie. Niestety , nawet w Polsce dzisiejszej, wyzwolonej z reżimu komunistycznego, apteki  nie doczekały się nawet symbolicznej rekompensaty za  zrabowaną własność, często wynik pracy całych pokoleń rodziny.
Wyposażenie apteki mojego Ojca zostało przeniesione do Skansenu w Sanoku . Niestety cenne wagi  z całym wyposażeniem oraz symbol „Oko Opatrzności” znajdują się w miejscu nieznanym.
Maria Baraniecka-Witkowska